Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Towarzystwo Maciejowe. Odc. 1: Nie pytać, nie szukać, nie wiedzieć

Pierwsze śluby jezuitów 15 sierpnia 1534 r. w kaplicy na Montmartre

„Miał taką filozofię, że jak się otworzę fizycznie, to otworzę się też duchowo” – wspomina Nina ojca Macieja. Czy jezuiccy prowincjałowie działali adekwatnie do posiadanej wiedzy o wyrządzonych krzywdach?

Opisane historie są trudne i bolesne, mogą więc ranić osoby skrzywdzone seksualnie. Bardzo prosimy Zranionych o refleksję przed lekturą artykułu. Kalendarium sprawy i jej streszczenie zostało przedstawione tutaj.

Nazwisko zakonnika zostało poniżej ukryte, choć nie jest to prawem wymagane. Ale właśnie ze względu na to, że nie zapadł żaden wyrok w jego sprawie, a wiele wątków tej historii jest tu opisywanych po raz pierwszy, pozostawiamy tylko inicjał jego nazwiska. Imiona skrzywdzonych kobiet zostały zmienione.

*

W połowie listopada 2021 r. w domu zakonnym jezuitów w krakowskich Przegorzałach odbyła się impreza. Organizował ją dla współbraci o. Maciej Sz. Były śpiewy, gitara, alkohol. Tubalny, rozradowany głos ojca Macieja dało się słyszeć wokoło.

Nie były to jednak ani urodziny, ani imieniny. Ojciec Maciej świętował, bo zostały mu już tylko 724 dni do zakończenia obowiązywania nakazu karnego, jaki kilka dni wcześniej nałożyli na niego generał z prowincjałem. Ten „karny środek zaradczy” to dwa lata zakazu pracy z małoletnimi. Nic więcej.

„Jeszcze przez 724 dni będę potrzebował waszej cierpliwości, gdyż w tym czasie nie będę mógł was wesprzeć w prowadzeniu ku Bogu małolatów” – oświadczył jezuita współbraciom na przyjęciu.

W przyszłości okazji do świętowania ojciec Maciej może mieć niewiele. Dopuścił się bowiem wykorzystania seksualnego i wobec osoby niepełnoletniej, i dorosłych. Krzywda wobec osoby małoletniej jest według prawa kanonicznego nie tylko „najcięższym grzechem”, ale i „najcięższym przestępstwem”. Grozi za nią wydalenie z kapłaństwa.

Pod pewnymi aspektami postępowanie jezuity Macieja Sz. przypominało schemat działania dominikanina Pawła M.

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Sprawa krakowskiego jezuity nigdy jednak nie doczekała się pełnego procesu kanonicznego, skończyła się jedynie na dochodzeniu wstępnym, i to przeprowadzonym wiele lat po nabyciu wiedzy przez przełożonych. Jest w tej historii wiele wątków, które aż za dobrze znamy z innych podobnych kościelnych przypadków – przeniesienia z miejsca na miejsce; kara, która de facto nie była karą; bezradność przełożonych; niespecjalne przejęcie się sprawą przez Stolicę Apostolską…

Prawdopodobnie działania dyscyplinujące były tak łagodne, bo uznano, że większość „przypadków” to dorośli, a do osoby skrzywdzonej przed 18. rokiem życia nie uda się dotrzeć. Wystarczyło jednak kilkanaście minut, żeby tę kobietę odnaleźć – trzeba tylko było nieco dociekliwości. A ponadto: nie być jezuitą i być kobietą.

Ten tekst jest więc dowodem, że ojciec Maciej skrzywdził także osobę małoletnią i że  jezuici – choć o tym fakcie wiedzieli – nie poczynili banalnie prostych kroków, aby ją odnaleźć; w konsekwencji zaś, bez walki poddała się także Stolica Apostolska. Natomiast wyrządzone przez jezuitę krzywdy duchowe, psychiczne i seksualne – także wobec osób dorosłych – nie zostały do tej pory zaleczone. Pod pewnymi aspektami postępowanie Macieja Sz. przypominało schemat działania dominikanina Pawła M.

„Dziś są urodziny mojej mamy”

Był rok 2008. Nina pierwszy raz jechała na Lednicę. Dla dziewczyny kończącej właśnie przedostatnią klasę liceum to idealny moment, by dowiedzieć się nieco więcej o duchowości. Gdy usłyszała, że nowy opiekun młodzieży w jezuickiej parafii w Czechowicach-Dziedzicach na Śląsku organizuje grupę, zapisała się.

„Byłam zachwycona Lednicą” – mówi Nina. „To był mój pierwszy kontakt z żywym Kościołem”. I jej pierwszy kontakt z o. Maciejem, nowym opiekunem „Magisu” – wspólnoty młodzieżowej w jezuickiej parafii w Czechowicach-Dziedzicach.

Nina pochodziła z trudnej rodziny. Tata alkoholik regularnie robił nocne awantury. Ani ona, ani rodzeństwo nie doświadczyli prawdziwej ojcowskiej miłości. „Magis” i jezuickie salki szybko stały się dla niej bezpieczną przystanią: „miałam chociażby gdzie poczekać na autobus, bo mieszkałam daleko od szkoły”.

Ojciec Maciej chętnie schodził do salki, gdzie młodzi spędzali czas. „Dorobił nam klucz do bocznego wejścia, więc czuliśmy się bardzo ważni. My, małolaty, możemy sobie otwierać jezuickie salki, kiedy chcemy”.

Herbatki z Ojcem Maciejem stały się właściwie codziennością. „Gdy tylko słyszał, że jesteśmy, gadamy czy śpiewamy, zaraz przychodził, aby posiedzieć z nami” – wspomina Nina.

Wszystko było w porządku aż do listopada 2008 r. „Byłam wtedy w klasie maturalnej. To był dzień urodzin mojej mamy, a u nas w domu, gdy przychodziły takie uroczystości, z tatą działo się coś złego, dostawał najgorszych ataków agresji”.

Nina była tego dnia mocno przybita i zaczęła opowiadać o. Maciejowi, że „dzisiaj są urodziny mamy i już wiem, jak to się skończy: wrócimy do domu i tata znowu zrobi mamie awanturę”.

Siedzieli obok siebie w salce „Magisu”. „Ojciec Maciej przez cały czas stopniowo zmniejszał dystans, zawsze siadał obok mnie lub mojej koleżanki. Więc wtedy było to dla mnie już normalne, że choć w salce jest pięć kanap, to on siedzi obok mnie. Tamtego dnia jednak po raz pierwszy mnie przytulił. Ja się rozpłakałam – i wtedy po raz pierwszy ojciec wziął mnie na kolana, zaczął mnie dotykać. Pytał mnie, jak się wtedy czuję. Ja byłam przerażona, ale z drugiej strony tak bardzo byłam sparaliżowana, że kompletnie nie wiedziałam, jak mam na to zareagować i ze strachu w tym trwałam i nie przerywałam tego”.

Wtedy na tym się skończyło, mówi Nina. Ale największy koszmar jej życia dopiero wtedy tak naprawdę się rozpoczął.

„Czułam, że stoję obok i na to wszystko patrzę”

„Potem zawsze kiedy kolejny raz pojawiałam się po szkole w salce, już stało się normalne, że ojciec siedzi obok mnie, coś mi opowiada, zaczyna mnie przytulać. Zdarzało się, że sadzał mnie na kolanach i w tym kontakcie stopniowo coraz więcej barier zaczynało być łamane” – wspomina Nina.

Pretekst jezuita zawsze znalazł: „chodź, wydrukujemy rozważania”, „chodź, pomożesz mi przygotować się na różaniec”. Skracanie dystansu stopniowo przeradzało się w wykorzystywanie seksualne dziewczyny.

„Po jakimś czasie z salki zaczęliśmy wychodzić do niego do pokoju dwa piętra wyżej. Codziennie wyglądało to tak, że przychodziłam do salki, ojciec po mnie przychodził i prowadził mnie do swojego pokoju, a tam już totalnie nie było barier, już nie miał żadnych oporów, mimo że starałam się protestować, ale byłam zawsze tak sparaliżowana, że nie miałam sił uciekać”.

Stopniowana krzywda doszła do momentu, w którym ojciec rozbierał Ninę, dotykał jej i całował po całym ciele. Z czasem kładł się na niej. Ruchy seksualne zawsze wykonywał w ubraniu, tylko ona była naga.

„W salce zdarzało się jeszcze, że zerkał w okno, czy nikt nie patrzy, a tutaj, ponieważ to był jego pokój – nie wiem, czy go zamykał, czy nie – wiedział, że nic mu nie grozi. No i tak to postępowało, że mieszał się kontakt fizyczny z duchowym, z tym coraz większym przywiązywaniem mnie do siebie”.

„Ojciec miał taką filozofię, że jak się otworzę fizycznie, to otworzę się też duchowo” – wspomina dziewczyna.

Nina pamięta, że w pokoju zakonnika znajdował się ogromny krucyfiks. „Patrzyłam cały czas na ten krzyż i czułam, że to nie dzieje się mnie, że ja stoję obok i na to wszystko patrzę”. Dopiero na studiach dowiedziała się, że to zjawisko ma nazwę – to dysocjacja, często występująca u osób krzywdzonych seksualnie; dysocjacja jest dla nich jedynym sposobem na przetrwanie.

Nina od kilku miesięcy była wtedy pełnoletnia, ale, jak mówi, „mentalnie byłam jeszcze dzieciakiem, więc dopiero teraz widzę te wszystkie taktyki, które ojciec na mnie stosował”.

Jezuici uznali, że do osoby skrzywdzonej przed 18. rokiem życia nie uda się dotrzeć. Wystarczyło jednak kilkanaście minut, żeby tę kobietę odnaleźć – trzeba tylko było nieco dociekliwości. A ponadto: nie być jezuitą i być kobietą

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

„Znał wszystkie moje problemy – i to wykorzystywał”

Taktyka manipulacyjna była taka, jak w przypadku wielu krzywdzicieli. „Czasem był dla mnie bardzo miły, robił mi jakieś prezenty, prawił mi komplementy, chwalił mnie przed całą grupą. Z drugiej strony zdarzały się momenty, kiedy był dla mnie bardzo niemiły, bardzo ostry – i wtedy robiłam wszystko, żeby to naprawić, żeby tylko nie był na mnie zły. On to widział”.

Równocześnie o. Maciej coraz częściej pojawiał się w domu Niny. „Potrafił przyjeżdżać do naszego domu na herbatkę zupełnie bez uprzedzenia” – wspomina 32-letnia dziś kobieta.

Technika osaczania dziewczyny trwała przez całą klasę maturalną: „Dosłownie ilekroć wzięłam do ręki telefon, był tam sms lub nieodebrana rozmowa od ojca, ilekroć włączyłam komputer, na mailu było coś od o. Macieja”.

Jezuita wiedział o Ninie wszystko. Sugerował, że powinna pójść do zakonu. „Sam znalazł mi zakon, to były salwatorianki w Goczałkowicach – nawet mnie tam zawiózł, kierował całym moim życiem”.

„Znał wszystkie moje kompleksy, moje problemy – i to wykorzystywał. W pewnym momencie zaczęłam czuć się jak przedmiot, który służy do tego, żeby w jakimś sensie go zaspokajać. Zdarzały się momenty, że już nawet nie zabierał mnie na górę. Przychodziłam, dawałam mu znać, że jestem; on schodził na dół, nie odzywał się ani słowem, robił swoje i wracał do siebie. A mimo wszystko w tym trwałam i codziennie tam przychodziłam…”.

„Jeszcze bardziej nakręcał go fakt, że ktoś może nas przyłapać. Zdarzały się momenty (gdy byliśmy na rekolekcjach czy na jakimś wyjeździe), że byliśmy całą grupą w jednym pokoju i wszyscy siedzieliśmy pod kocami. On był w stanie pod tym kocem mnie molestować. Zdarzyło się też to u nas w domu przy stole… Tak, on nawet wtedy nie miał oporów… Albo w pociągu w przedziale, gdzie byli zupełnie obcy ludzie…”.

Na rekolekcjach w Opolu o. Maciej  też wykorzystał Ninę: „Tam ołtarz oddzielony był ścianką, za którą były naczynia liturgiczne. Ojciec potrafił te rzeczy robić nawet tam, za tą ścianką, gdzie obok odprawia się Mszę, jest tam Pan Jezus. Dla niego to nie był problem. Patrzył tylko, czy nie ma kamer, żeby ktoś mógł go zobaczyć”.

„Byliśmy wyszkoleni jak maszyny”

Wydaje się, że wspólnota „Magisu” w Czechowicach-Dziedzicach nosiła znamiona sekty, które jej uczestnicy zobaczyli dopiero po latach.

„Myśmy wszyscy całkowicie się podporządkowali grupie o. Macieja” – mówi Nina. „Przed «Magisem» miałam super grupę rówieśniczą – gdy wstąpiłam do duszpasterstwa, te kontakty całkowicie się urwały. Nawet mojej mamie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Gdy kolejny raz nie poszłam na dyskotekę z tamtymi przyjaciółmi, bo było nocne czuwanie, moja mama ostro powiedziała mi: Nie podoba mi się to! Do dziś pamiętam jej stanowczy ton głosu”.

Animatorzy „Magisu” mieli „przykazane”, że każdy z nich musi ściągnąć do duszpasterstwa 3 osoby – ich skuteczność była weryfikowana przez o. Macieja.

„Ciągle byliśmy katowani psychologią Klausa Wopela – serią o grach interakcyjnych” – mówi Jowita, jedna z członkiń wspólnoty w Czechowicach-Dziedzicach.

Jedną z takich gier, relacjonuje kobieta, było „gorące krzesło” – każdy z nich musiał siąść na krześle i mówić, co mu się podoba w danym człowieku, ale też jakie widzi w nim wady. „Czasem potrafiliśmy siedzieć trzy godziny i już nie umieliśmy nawet wymyślać tych wad. Wtedy o. Maciej mówił, że jeśli nie umiesz wskazać co dobrego i co złego jest w danym człowieku, to znaczy, że ci na nim nie zależy” – mówi Jowita.

Psychologia Wopela była oficjalnie częścią „Magisowej” formacji. W 2009 r. serwis Wiara.pl pisał: „Program Magisowej 4-stopniowej formacji i cotygodniowych spotkań o. Maciej pisał, sięgając też do systemu gier interakcyjnych Klausa Wopela. Ważne jest tu tworzenie więzi między ludźmi. Przykład? Podczas pierwszego spotkania uczestnicy siadają w parach i na zmianę przez trzy minuty opowiadają rozmówcy o sobie. A potem siadają w kręgu i znów się przedstawiają, ale już ustami słuchacza, do którego wcześniej mówiły. Dwie osoby mówią sobie zwykle więcej, niż powiedziałyby w grupie, ale podczas późniejszej prezentacji pojawia się nowy element: wzajemnej odpowiedzialności za siebie, by nie powiedzieć czegoś, czego druga osoba wolałaby nie omawiać przed szerszym gremium”.

We wspomnieniach Niny i Jowity ta bariera jednak była często przekraczana, a granica integracji bywała regularnie łamana.

„Dla mnie straszne było to, że ojciec z jednej strony duchowo mnie prowadził, był mentorem dla całej naszej grupy, a z drugiej strony łamał wszelkie sacrum, jakie miałam w głowie” – mówi Nina. Jowita dodaje: „Człowiek wychodził z «Magisu» latami – byliśmy wyszkoleni jak maszyny”.

Nina ostrzegła Jowitę, by wszędzie chodziły razem. Jowita dziś mówi, że tylko dzięki temu nie była kolejną ofiarą ojca Macieja. „Mnie nie skrzywdził, ale zmuszenie mnie do tego, by usiąść mu na kolanach, pamiętam do dziś”.

„Poczułam, że muszę się od tego uwolnić”

Przyszły kolejne wakacje. Nina rozeznawała swoje wstąpienie do zakonu. „Wcale tego nie chciałam, uwierało mnie to, ale byłam pod takim wpływem ojca Macieja, że byłam przekonana, iż to moja droga”.

Wakacje 2009 roku Nina wspomina tak: „Raz pamiętam, że bardzo się go przestraszyłam, bo byłam u niego w pokoju, on próbował mnie rozbierać i wtedy mocno powiedziałam: «Nie!». On wtedy na mnie krzyknął, powiedział, że mam się zamknąć, bo jeszcze ktoś usłyszy. Bardzo się go przestraszyłam, bo nie wiedziałam, co się stanie. No i oczywiście wtedy się zamknęłam i pozwoliłam mu robić to, co zawsze”.

W sierpniu, po kolejnych „Magisowych” rekolekcjach, Nina przez pomyłkę zostawiła telefon u koleżanki, Magdy. „Magda przeczytała wtedy moje smsy, całą moją korespondencję z o. Maciejem. Zadzwoniła do o. Macieja wściekła, że ze mną TEŻ ma relację”.

Magda także była wykorzystywana przez o. Macieja. Tyle że jej mówił, że ją kocha.

Nina: „To był moment, w którym poczułam, że muszę się od tego uwolnić. Od początku wiedziałam, że to, co robi mi o. Maciej, jest złe, ale gdy dowiedziałam się o Magdzie, dostałam tego potwierdzenie”.

Nina wspomina: „Kiedyś powiedział mi, że on wie, iż od początku miałam skończone 18 lat, więc żadne prawo mnie tutaj nie chroni. Jedyne, co mogę zrobić, to wywołać aferę – jego wtedy przeniosą, a ja zostanę tutaj wśród tych wszystkich ludzi”

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Wcześniej na wszelkie próby uwolnienia się od toksycznej relacji z jezuitą Nina dostawała od o. Macieja jasny sygnał. „Kiedyś powiedział mi, że on wie, iż od początku miałam skończone 18 lat, więc żadne prawo mnie tutaj nie chroni. Jedyne, co mogę zrobić, to wywołać aferę – jego wtedy przeniosą, a ja zostanę tutaj wśród tych wszystkich ludzi”.

„Nie pozwolę, aby kolejna dziewczyna to przeżywała”

Jaka była reakcja o. Macieja na ujawnienie pomiędzy koleżankami – Niną i Magdą – że z obydwoma miał kontakty seksualne? Sprawienie przed grupą wrażenia, że wszystko jest OK.

„Zebrał natychmiast grupę 6, może 9 osób ze wspólnoty, żeby przyjechali do mnie do domu rowerami – wspomina Nina. – Ja byłam w całkowitej rozsypce, płakałam, a tu nagle pojawia się ON. Nie chciałam wpuścić go do domu, więc siedziałam z nimi w ogrodzie, taka rozsypana. I wtedy on mówi – chodź Ninko, pójdziemy na spacer… I co ja miałam wtedy zrobić – przy wszystkich wykrzyczeć mu w twarz: «Nie chcę cię widzieć!»?”.

Jesienią 2009 r. Nina zrezygnowała z planów pójścia do zakonu. „Leżałam na podłodze, strasznie płakałam. Podeszła moja mama, która wtedy o niczym nie wiedziała i podniosła mnie. Powiedziałam jej wtedy, że nie chcę iść do żadnego zakonu. Mama natychmiast posadziła mnie przy komputerze i zapisałam się przy niej na studia”.

Do Czechowic-Dziedzic Nina przyjeżdżała tylko na weekendy, pojawiała się nawet w jezuickiej salce.

Pewnego weekendu, w listopadzie lub grudniu 2009 r., zobaczyła, że w salce siedzi o. Maciej, a obok niego dziewczyna. „Była od nas młodsza o dwa lub trzy lata i ojciec trzymał ją za rękę. Poczułam się odpowiedzialna za tę dziewczynę i to był taki moment, gdy powiedziałam sobie, że już więcej na to nie pozwolę. Nie pozwolę, aby kolejna, młodsza dziewczyna przeżywała to, co myśmy przeżywały”.

Nina zadzwoniła wtedy do jezuity Andrzeja Migacza, który wraz z o. Maciejem założył „Magis”. „Opowiedziałam mu o wszystkim i on skontaktował mnie z prowincjałem. Zresztą o. Migacz bardzo się tą sprawą przejął”.

„Sukces duszpasterski”

„Tego typu doświadczenie jest szokiem, gdy dowiadujesz się o tym, co zrobił twój współbrat” – mówi Andrzej Migacz SJ. „Maciej miał zawsze trudną osobowość, nieraz dochodziło do konfliktów z innymi opiekunami z innych miast, uczestniczyłem nawet w mediacjach między wspólnotą kłodzką a wrocławską, Maciej po prostu uważał, że pozostałe wspólnoty nie są wystarczająco radykalne w swojej formacji”.

O. Migacz potwierdza także, że Maciej osiągał wielki „sukces duszpasterski” z młodzieżą: „Po jednych rekolekcjach z nim do «Magisu» potrafiło wstąpić kilkanaście osób. Był naprawdę charyzmatyczny dla młodych”. Migacz informuje o sprawie prowincjała Prowincji Polski Południowej Jezuitów. Od roku jest nim Wojciech Ziółek, jego socjuszem – numerem dwa w prowincji – jest Jakub Kołacz.

W styczniu 2010 r. prowincjał Wojciech Ziółek spotyka się osobiście z Niną. „Zapytał, które dziewczyny były jeszcze krzywdzone – odpowiedziałam, że nie mogę podać mu imion”.

„Zapytał mnie jeszcze, jak mógłby sprawić, żeby mi tę krzywdę wynagrodzić. Przez chwilę poczułam, jakby chciał mi za tę krzywdę zapłacić, ale dziś sądzę, że nie miał takich intencji. Wierzę, że było to pytanie zadane z troski” – wspomina Nina.

Pamięta, że odpowiedziała prowincjałowi: „Ja nie chcę niczego, tylko żeby ojciec Maciej nie miał już kontaktu z młodzieżą”.

„Odpowiedziałem, że zrobię wszystko, żeby tak właśnie było. Maciej zaraz został odsunięty od kontaktów z młodzieżą. Został odsunięty definitywnie” – mówi mi o. Wojciech Ziółek, ówczesny prowincjał, od wielu lat misjonarz w Tomsku na Syberii.

„Zaprzestanie dalszego drążenia tej sprawy wydawało mi się wyrazem szacunku”

„Pamiętam rozmowę z panią Niną. Nawet sobie zapisałem datę. Spotkałem się z nią 21 stycznia 2010 r.” – mówi o. Ziółek. „Nie mnie oceniać przebieg tej rozmowy, ale ja byłem za nią bardzo wdzięczny” – relacjonuje zakonnik.

Potwierdza, że Nina mówiła nie tylko o sobie: „Wspomniała o jeszcze dwóch innych dziewczynach. Była z nimi w kontakcie, ale zaznaczyła, że obie chciały zachować anonimowość i nie były gotowe do formalnej rozmowy z prowincjałem”.

„Ja pani Ninie uwierzyłem. Uwierzyłem i przeprosiłem – mówi były prowincjał. – Chciałem ją przeprosić w imieniu zakonu”.

Dlaczego nie zdecydował się zbadać innych zasygnalizowanych przez Ninę spraw?

„Gdy dwanaście lat temu rozmawiałem z panią Niną, to – usłyszawszy, że ona nie chce do tego wracać – zaprzestanie dalszego drążenia tej sprawy wydawało mi się moją powinnością i wyrazem szacunku. Bardzo chciałem tamtej rozmowy, bo byłem przekonany, że trzeba osobiście wysłuchać i na własne oczy zobaczyć ból skrzywdzonego człowieka. Że to jest ważniejsze niż publiczne ogłaszanie winy czy nakłanianie innych skrzywdzonych do rozmowy ze mną” – mówi o. Ziółek.

Prowincjał nie spisał jednak zeznań Niny. Zanotował jedynie w swoich notatkach, że spotkanie się odbyło.

„Rozmawiałem z konkretnym, żywym człowiekiem, o sprawach bardzo bolesnych. Nie siedziałem za komputerem i nie spisywałem rozmowy. Skoro więc ten konkretny, żywy człowiek, skrzywdzona kobieta mówi mi, że ona ma to przepracowane, chce to zamknąć i nie chce do tego wracać, to moje myślenie było wtedy takie: jakie ja mam prawo, żeby nakłaniać ją do ponownego odkrywania ran, o których ona nie chce mówić? Jakim prawem ja mam decydować?” – mówi dzisiaj.

Dwa tygodnie po tej rozmowie prowincjał oznajmia o. Maciejowi, żeby wszystko pozamykał, że już nie będzie jeździł na rekolekcje, że wyjazdy są zablokowane.

„Nie posłałem Maćka «do innej parafii», jak to się zwykło mówić, w przekonaniu, że tam «na pewno już nie będzie…», bo przecież obiecał poprawę… Ja mu dałem absolutny zakaz pracy z młodzieżą. Bo przecież zgłosiła się do mnie bardzo młoda kobieta” – mówi dzisiaj ówczesny prowincjał.

„Myśmy się wtedy wszyscy uczyli”

Działo się to w roku 2009. Wtedy w Kościele powszechnym już od 8 lat obowiązywały zasady motu proprio „Sacramentorum sanctitatis tutela” Jana Pawła II. Zgodnie z nimi biskupi i prowincjałowie mieli obowiązek zgłaszania do Watykanu przypadków wykorzystywania seksualnego osób niepełnoletnich przez podległych im duchownych. Ale dotyczyło to osób małoletnich. A Nina miała powyżej 18 lat…

Dziewczyna otrzymała od prowincjała Ziółka współczucie. Jednak sprawa nie została rozpoznana przed sądem kościelnym. „Karą” dla sprawcy było „zesłanie” go do innej miejscowości.

Za „karę” Maciej Sz. trafił do znanego jezuickiego ośrodka rekolekcyjnego. Szybko stał się tam jednym z głównych rekolekcjonistów. W ramach indywidualnego kierownictwa duchowego trafiały do niego także młode kobiety

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

„Myśmy się wtedy wszyscy uczyli, jak to robić, jak załatwiać te sprawy”, mówi o. Jakub Kołacz, socjusz zakonu w latach 2008–2014.

„Myślę, że nie tylko u nas działa to w ten sposób, że jeśli ktoś pracujący z młodzieżą nagle przestaje jeździć na jakiekolwiek rekolekcje młodzieżowe, przestaje uczestniczyć w jakichkolwiek spotkaniach młodych i spotkaniach duszpasterzy – oraz nie trwa to przez chwilę, tylko długo – to wszyscy zauważają, że coś się dzieje i że widocznie stoi za tym decyzja prowincjała, a jeśli tak, to znaczy coś poważnego” – mówi o. Wojciech Ziółek.

Informacja zatem nie została przekazana współbraciom. Wszystko pozostawione zostało ich domyślności…

W ośrodku rekolekcyjnym na zakopiańskiej „Górce”, dokąd trafił o. Maciej, o tym, że jest to „zesłanie”, oficjalnie wie tylko superior – czyli przełożony domu. To on ma kontrolować zachowanie o. Macieja i wie, czego ma pilnować szczególnie – żeby nie było kontaktu z młodzieżą.

Maciej zaczyna pracę na „Górce” jako duszpasterz apostolstwa trzeźwości, „gdzie przychodzą właściwie sami mężczyźni mający problem z alkoholem” – mówi o. Ziółek. „Przy rekolekcjach zaczął pomagać później. Najpierw sporadycznie i nie w pełnym wymiarze, a dopiero po dwóch latach bez niepokojących sygnałów – na pełny etat”.

Szybko jednak o. Maciej staje się jednym z najbardziej barwnych i rozpoznawalnych rekolekcjonistów w tym ośrodku. Prowadzi niemal każdy Fundament (pierwsze z serii jezuickich rekolekcji w ciszy). Gdy na Mszy świętej otwierającej rekolekcje pojawia się z gitarą, ściany drżą od jego tubalnego głosu. Inspiruje i przyciąga. Znany raper nagrywa z nim rekolekcje online, które do dziś „wiszą” w internecie.

Częścią Fundamentu jest indywidualne kierownictwo duchowe – spotkania sam na sam uczestnika rekolekcji z jezuitą. Do o. Macieja trafiały na takie kierownictwo także młode kobiety.

„Co robić w Kościele z ludzką słabością, grzesznością i niedojrzałością?”

Posługa na „Górce” miała być, według ówczesnych władz prowincji, karą. „Ja sam tak mu to przedstawiałem” – mówi Wojciech Ziółek SJ, dodając: „to jest kara, której celem jest danie mu szansy na nawrócenie. Podkreślałem, by przyjął to jako pokutę, by podjął refleksję nad sobą. On sam czuł się jednak niesprawiedliwie potraktowany przeze mnie”.

Ojca Ziółka pytam, dlaczego człowiek o takiej historii, który tak bardzo skrzywdził młodą kobietę, stał się głównym rekolekcjonistą w znanym ośrodku i prowadził ludzi do Boga. „Nigdy nie uważałem Macieja za osobowość psychopatyczną. Nie jestem ani psychiatrą ani psychologiem, więc formułowanie takich ocen byłoby nadużyciem z mojej strony. Rozmawiając dziś ze mną, pani wie zapewne więcej niż ja wtedy. Ja się dopiero od pani dowiedziałem o innych karach dla Macieja” – mówi ówczesny prowincjał.

Dodaje też: „Nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że trzeba bezwarunkowo uznać swoją – w tym wypadku naszą – winę, że trzeba ukarać winnych, a przede wszystkim wysłuchać skrzywdzonych i pomóc im w tym, czego od nas oczekują. Ale wydaje mi się, że to jest również pytanie o to, co robić w Kościele z ludzką słabością i grzesznością. Co zrobić z ludzką niedojrzałością, bo – jak nam mówią – to właśnie ona, a nie zdiagnozowana pedofilia stanowi główną przyczynę ogromnej większości seksualnych zranień. Co zrobić z ludzką grzesznością i z grzesznikiem?”.

Jak dziś o. Ziółek ocenia swoje decyzje? „Maciej został całkowicie odsunięty od pracy i od kontaktów z młodzieżą, był monitorowany przez superiora. Wydaje mi się, że kolejne kary i obostrzenia powinny nastąpić w przypadku «recydywy» lub jakichś wątpliwości. Nie bronię mojej decyzji wobec Maćka, nie wybielam siebie ani nas, ale pytanie o to, co zrobić z grzesznikiem w Kościele wciąż czeka na uaktualnioną odpowiedź” – mówi były prowincjał.

Zapytałam go również, czy nie żałuje, że posłał o. Macieja na „Górkę”, gdzie mógł zetknąć się z kobietami podczas kierownictwa duchowego, a także z siostrami zakonnymi pomagającymi w jezuickim domu.

„Kiedy kończyłem bycie prowincjałem, w ostatnim liście do współbraci napisałem, że nie żałuję żadnej decyzji i gdybym miał jeszcze raz je podejmować, to zrobiłbym jeszcze raz to samo. Oczywiście żadna z tych decyzji nie była nieomylna, ale mając jeszcze raz taką samą wiedzę, podjąłbym taką samą decyzję, w przeświadczeniu, że właśnie to jest dobre. Wydaje mi się, że dziś, bardziej niż w przeszłości, pomagają procedury i wymogi nałożone przez Watykan. Można się zżymać, można się zgadzać, albo nie, ale jest jasno określone, co trzeba robić”.

To prawda, że dziś prawo kościelne jest bardziej wyczulone na krzywdy seksualne osób dorosłych niż kiedyś. Dopiero w motu proprio papieża Franciszka z 2019 r. pojawiła się kategoria dorosłych osób bezradnych, a także dostrzeżono, że przestępstwa seksualne mogą zostać popełnione przez nadużycie władzy. Jednak w świetle obowiązującego wtedy Kodeksu prawa kanonicznego powtarzające się zachowanie o. Macieja było ewidentnym naruszeniem celibatu kapłańskiego i zakonnego ślubu czystości, miało też znamiona kanonicznego przestępstwa trwania „w innym grzechu przeciw VI przykazaniu Dekalogu wywołującym zgorszenie” (kan. 1395 par. 1 Kpk).

Jak komentują kanoniści, przełożony powinien więc spisać szczegółową notatkę ze zgłoszenia, wszcząć dochodzenie wstępne (zgodnie z kan. 1717 Kpk) i dopiero po jego zakończeniu zdecydować, czy należy wszcząć proces karny, czy też wystarczą środki zaradcze. Jak ukaże drugi odcinek tego reportażu, zrozumiał to dobrze następca prowincjała Ziółka i po wielu latach w części naprawił błąd swojego poprzednika.

Jednak przed ponad 10 laty stosowanie kanonicznego prawa karnego w sprawach osób dorosłych nie było oczywistą praktyką dla większości przełożonych kościelnych. W tych konkretnych okolicznościach takie podejście mogło wydawać się uzasadnione faktem, że osoba zgłaszająca chciała jedynie zamknąć sprawę i nie zgodziła się podać danych koleżanek.

Tym niemniej – jak podkreślają znawcy prawa kanonicznego, z którymi konsultowałam tę kwestię – przełożony nie miał prawa wymierzać kar bez żadnej procedury, a ówczesne decyzje prowincjała są raczej „dyscyplinarnymi środkami niemającymi charakteru karnego”, jak to nazywa Vademecum Dykasterii Nauki Wiary (nr 78). Zabrakło zatem zdecydowanego korzystania z przepisów, które już wtedy leżały na stole i nie wymagały otwierania ran Niny na nowo.

Nikt nie pytał

W trakcie pracy nad artykułem dotarłam do informacji, że już na początku swojej pracy na „Górce” o. Maciej próbował zbliżyć się do posługującej w domu kilka razy w tygodniu siostry zakonnej. Od jej przełożonej wiem, że siostra ta jest obecnie w słabym stanie psychicznym i nie chce ze mną rozmawiać.

„Nasza siostra stanowczo się sprzeciwiła, dlatego nie doszło do skrzywdzenia” – mówi przełożona zgromadzenia, którego nazwy nie podaję, by chronić tożsamość siostry. „Mówiła mi natomiast, że w związku z tym, iż nie poddała się jego manipulacji, o. Maciej «tępił» ją potem, omijał ją celowo przy podawaniu Komunii świętej, był nieprzyjemny” – relacjonuje przełożona dużego polskiego zgromadzenia.

Chciałam zapytać samego ojca Macieja Sz. o jego posługę zarówno na „Górce”, jak i w Czechowicach-Dziedzicach czy wcześniej w Kłodzku. Od superiora domu, w którym obecnie mieszka, otrzymałam jednak odpowiedź: „O. Maciej nie wyraża chęci do rozmowy na te tematy z dziennikarzami”.

A co z Niną? Po wyjeździe ojca Macieja z Czechowic-Dziedzic dziewczyna przestaje się z nim kontaktować. Szczęśliwie w Krakowie trafia na terapię grupową „12 kroków ku pełni życia”, która bardzo jej pomaga, choć musi sama na nią zarabiać. „Pracowałam w «kulkolandach» w galeriach handlowych, opiekując się dziećmi. Ale nie żałuję, bo terapia bardzo mi pomogła”.

Terapia pomagała jej także w pozbywaniu się poczucia winy, jakie często towarzyszy ofiarom wykorzystywania seksualnego. I jeszcze jedno uczucie jej towarzyszyło „Bałam się go. Bałam się ojca Macieja”.

A jak jest dzisiaj? „Od dwóch miesięcy jestem na nowo w terapii” – mówi Nina. „Mam też ogromne wsparcie ze strony męża” – dodaje. O. Macieja samego w sobie się już nie boi, „ale strach przed tym, że spotkam na drodze kogoś, kto mnie skrzywdzi, pozostał”.

Nikt nadal jednak nie pytał, czy do czynów takich jak wobec Niny mogło dochodzić wcześniej, w Kłodzku. Albo wolał nie pytać, nie szukać i nie wiedzieć. Prowincjał Ziółek nie szukał także niepełnoletniej ofiary o. Macieja.

Wesprzyj Więź

Nie udało się do niej dotrzeć także o. Kołaczowi, który 10 lat później postanowił sprawę o. Macieja zgłosić do Stolicy Apostolskiej.

Mnie natomiast udało się porozmawiać z Wiktorią i spisać jej świadectwo. Dotarcie do niej zajęło mi zaledwie kilka minut.

Przeczytaj także odcinek drugi: „Jezuickie (nie)rozpoznanie”

Zranieni w Kościele

Podziel się

84
33
Wiadomość

Za każdym razem, gdy pojawia się informacja o przestępstwach seksualnych dokonywanych przez duchownych, kontrargumentem jest “to tylko czarne owce, jest przecież mnóstwo wspaniałych księży”. I jako przykład tych “wspaniałych” podaje się takich “o. Maciejów”.

Hmmm, dlatego może … bezpieczniejsza jest … “katecheza” (cudzysłów celowy !) o “prawilności” przyjmowania komunii tylko “do buzi” tudzież odprawianie uroczystej/patriotycznej(?)/medialnej (przekaz – państwowa TV) – wędrówka (resztek z ) zwłok … paru z … (wiele lat temu umarłych i pochowanych) OBYWATELI Na “Obczyźnie” (m.in. oglądane z atencją przez moich 90 letnich Rodziców (szanuję ich … zainteresowania …)).
Pozdrawiam ! Andrzej

“Ale wydaje mi się, że to jest również pytanie o to, co robić w Kościele z ludzką słabością i grzesznością. Co zrobić z ludzką niedojrzałością, bo – jak nam mówią – to właśnie ona, a nie zdiagnozowana pedofilia stanowi główną przyczynę ogromnej większości seksualnych zranień. Co zrobić z ludzką grzesznością i z grzesznikiem?”

Panie Wojciechu! Słabość to może być zjedzenie dwóch tabliczek czekolady naraz, albo spanie do południa w sobotę. Molestowanie seksualne podopiecznych to coś dużo gorszego i nazywanie tego słabością kojarzy mi się z eufemistycznymi “zaniedbaniami” ws. jednych z najcięższych przestępstw seksualnych. Rozumiem odruch samoobrony, ale osoba z Pańskim wykształceniem i doświadczeniem, która niejednokrotnie w mediach społecznościowych poucza innych jak żyć, powinna się zdobyć na więcej szczerości i samokrytyki.

@ Szymon S: Mnie tez uderzyl ten fragment. Prowincjal jako pelnokrwisty jezuita sprytnie manipuluje rozmowa, przerzucajac inteligetnie na dziennikarke zadania, nad ktorymi tylko on ma wladze decyzyjna. Co zrobic z kaplanem gwalcacym dziewczyny – a gdyby go tak wyrzucic z zakonu, Ojcze Prowincjale, co Ojciec mysli o takiej opcji?

“Co zrobić z ludzką niedojrzałością”? Odpowiadam: wydalić z zakonu. Nie każdy musi być księdzem, czy zakonnikiem. Niedojrzałość jest przeszkodą w pełnieniu posługi. Księżom, którzy nie dorośli do posługi, powierza się wrażliwe duchowe sprawy. Co komu po niedojrzałym, “niedorosłym” pasterzu?
“Najlepiej w ogóle nie zwierzajcie się katolickim księżom ze swoich osobistych, intymnych problemów” – jestem za tym.
A tak przy okazji rozpoznanie problemów kościoła przez bp. Rysia:
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/abp-rys-o-apostazji-dawida-podsiadly-i-bledach-kosciola/44lr5e4,79cfc278
Parafrazując, panowie, jakie problemy, nic się nie stało, a z Podsiadłą pogadamy…
Przy tym stanie rozumienia spraw, takie historie jak wyżej opisana, jest wynikiem, nie jednostkowej niedojrzałości, ale systemowej formacji w kierunku nieodpowiedzialności.

Oczywiście, że tak! Zgadzam się z Konradem, Rafałem i Judytą. Dziwię się, jak można tak wąsko myśleć i oceniać rzeczywistość.
Efekt zawsze jest ten sam – usprawiedliwianie wyświęconych zwyrodnialców! Drodzy księża, generałowie, biskupi, kardynałowie: musicie mieć świadomość, że nie ma naszej zgody (świeckich) na takie gierki.
Albo zaczniecie robić z tym porządek, albo KK runie w przepaść. Z resztą.. niewiele już mu do tego brakuje.
A najbardziej poraża to, że taki ksiądz najpierw molestuje (czy gwałci) nastolatkę, a potem leci “In Persona Christi” odprawiać mszę… Przecież to jest dramat! A cały tłum “obrońców” jeszcze bije mu brawo. Ludzie obudźcie się!

Nie możemy już NIKOMU ufać w polskim Kościele Katolickim. Po o. Macieju Ziębie upadł autorytet o. Wojciecha Ziółka. Naprawdę go ceniłem. W felietonach i wywiadach dla miesięcznika „W drodze” wypowiadał się szczerze, autentycznie i przekonująco. Cóż, znowu byłem naiwny. Dziecinnie naiwny. […] Najlepiej w ogóle nie zwierzajcie się katolickim księżom ze swoich osobistych, intymnych problemów. Lepiej skorzystać z pomocy świeckich psychologów.

Brak słów. Kanoniczne prawo karne nie zastępuje tutaj prawa świeckiego! Gdyby do takiej sytuacji doszło w stowarzyszeniu hodowców albo w klubie wędkarskim, nikt nie zastanawiałby się, co mówi statut organizacji w takich wypadkach i byłoby oczywiste, że powiadomić należy policję i prokuraturę. I to chyba prawda, że dopiero w ostatnich czasach społeczeństwa dostrzegają, że osoby dorosłe też mogą być ofiarami molestowania. Ale – jak słusznie zwraca uwagę Autorka – to nie powinno było dotyczyć Kościoła, skoro wg oficjalnej wykładni katolicyzmu jakakolwiek aktywność seksualna poza małżeństwem jest grzechem. Przełożeni tłumaczą się procedurami? Doprawdy żałosne. Katastrofa. “I runął – a upadek jego był wielki”.

@Marcin – nie tylko Ty, ale i wiele innych osób widzi z jak patologicznym systemem mamy do czynienia. Tymczasem prawdziwy dramat polega na tym, że sami zainteresowani, czyli biskupi (i przełożeni zakonni) go nie widzą.
Udają że nie widzą czy faktycznie są ślepcami?
Niezależnie od tego, są niewiarygodni i nie powinni pełnić swojej funkcji. Paradoks tej kato-organizacji polega na tym, że sami twierdzą iż Bóg rozliczy ich z tego dopiero po śmierci… A więc tu na ziemi każdy z nich może używać do woli […]

O. Kolacz SI mowi, ze “mysmy sie wtedy uczyli, jak z tym postepowac”. To dla mnie wprost rozczulajace. Po tylu latach studiow, po setkach konferencjii i wykladow z teologii moralnej oni nie wiedzieli, czy jest gwalt na dziecku czy mlodym czlowieku. Oni sie musieli tego uczyc. W wiezieniach na calym swiecie na samym dnie hierarchii wewnetrznej znajduja sie pedofile. To wie kazdy kryminalista i bandyta. Ale nasi biskupi, prowincjalowie czy inni przelozoni o tym nie wiedza. Oni sie musza tego uczyc… Brakuje mi slow na takie dranstwo!

No to może … za mała znajomość / formacja / wpisz co Ci bardziej pasuje (dla wszystkich) oraz praktyka odpowiedzialności oraz wymagająca / trudna miłość współbrata – podwładnego (przełożeni) z zakresu … “pułapek” … AFEKTYWNOŚCI ?

Nie dotyczy ? A ktos chciał doszukać się prawdy czy inne kobiety w tym małoletenie nie byly molestowane? kazdy udawał ze to słabość….ludzie wykształceni obyci w swiecie i się uczyli ? czego się uczyli ? człowieczenstwa zasad morlanych sie uczyli po tylu latach studiów jezuickich??

Dawid, owszem, trzymajmy się faktów – Nina wspomniała jeszcze o dwóch ofiarach, jednej rówieśniczce i jednej “dwa, trzy lata młodszej”. Naprawdę chcesz się bawić w taką ciuciubabkę, że gdy osiemnastolatka mówi o młodszej o kilka lat od siebie dziewczynie, to ma na myśli osobę pełnoletnią? Tym bardziej, że sami jezuici wspominają, że wiedzieli, że była też niepełnoletnia ofiara.

Słuszna uwaga, umknął mi z pamięci ten fragment. Zresztą w drugiej części reportażu bodaj o. Kołacz potwierdza, że jezuici wiedzieli o niepełnoletniej ofierze (ale pisząc pierwszy komentarz jeszcze tego nie wiedziałem).

I tbh nie rozumiem zarzutu wobec o. Ziółka nie podjęcia postępowania, skoro ofiara wprost powiedziała, że chce sprawę zamknąć. Przypomnijmy, że w tamtym czasie w wobec takiej postawy ofiary również prokurator nie mógłby wszcząć postępowania. Wszczęcie sprawy w związku z naruszeniem celibatu – jak widać było naruszeniem, ale jest zrozumiałe w świetle powyższej postawy ofiary.

Michał, nie rozumieć to można tutaj jedynie zachowania o. Ziółka i jego infantylnych tłumaczeń. Gwałt i pedofilia w Kodeksie Prawa Kanonicznego znajdują się w tym samym kanonie i zaliczane jest do tej samej kategorii przestępstw. Norma obowiązywała od 1983 roku, więc mówienie, że “my się dopiero uczyliśmy” brzmi jak ponury żart. Podobnie sama sprawa nie była związana z naruszeniem celibatu. O naruszeniu celibatu mówi się, gdy duchowny usiłuje wejść w związek małżeński. Tu mamy do czynienia z “grzechem przeciw szóstemu przykazaniu z użyciem gróźb, lub przemocy”. Plus kilka innych kanonów, jak choćby o nadużyciu funkcji. Prowincjał mógł mieć jedynie wątpliwości, czy wysyłać sprawę do Kongregacji, a nie, czy w ogóle wszczynać. A obowiązek stosowania prawa kanonicznego jest niezależny od postawy ofiary. Brak wszczęcia postępowania można odbierać jedynie jako chęć “zamiatania pod dywan”.

Ba, kochani, cóż to jest przy podżeganiu do zabójstwa “heretyków” nie mówiąc o “usuwaniu” ich i ich rodzin z urzędów, i społeczności, pozbawianiu praw i możliwości zarobku, konfiskacie majątku, itd. Zgaduj zgadula o kogo chodzi. Dodam, że jest świętym katolickim. Jabłko psuje się od środka. Rozkład następuje często od samego początku. Dlatego zamiast ludziom lepiej zaufać Bogu i Jego Słowu. A dzieciakom zamiast lekcji religii z odmawiania różańca lepiej fundnąć zajęcia z przygotowania do życia w ogólności. Także z zakresu mówienia “nie”.

I właśnie tego typu wiadomości sprawiają, że myślę o apostazji. A wcale nie jestem jakimś letnim, wręcz przeciwnie uważam moją wiarę za głęboką i ukształtowaną, doświadczyłem dobra od ludzi kościoła (nie od hierarchów czy instytucji), a sakramenty i rozważanie Biblii dają mi korzyść i ulgę. Ale sam już mam dosyć trwania w rozkroku, męczy mnie to i coraz trudniej mi trwać w tak przemocowej instytucji.

Niestety akt apostazji zrównano z wyrzeczeniem się wiary. Tak to sobie wymyślili. Ciekawe jak byłby popularny gdyby oznaczał jedynie wystąpienie z instytucji, zwłaszcza odwracalne (bo właściwie czemu nie)?

Basia, ale to dotyczy wiary katolickiej. Technicznie nie da się być katolikiem nie będąc w Kościele, więc wyjście z Kościoła oznacza wyparcie się wiary katolickiej. Ale to nie musi oznaczać ateizmu, zaprzeczenia istnienia Boga, czy nawet wiary w sakramenty.

Basiu, czy podstawą takiego myślenia, nie jest fakt, że bez udziału w życiu kościoła, tj. bez pośrednictwa księży nie ma zbawienia? Zrównanie odejścia wiernych z instytucji, zanegowanie przynależności do niej z apostazją, tj. wyrzeczeniem się wiary, służy tym samym przesłankom. Ksiądz jak Bóg, Kościół równa się wiara. To jest przykład zawłaszczania duchowości człowieka, na warunkach ograniczenia jego wolności relacji z Bogiem. Ale zysk z tego taki, że daje to dodatkowe dusze, mogące całą gromadę utrzymać i wyżywić na odpowiednich warunkach, tj. zgody na całkowite podporządkowanie, które nazywa się posłuszeństwem.
W moim przekonaniu to jest czysta demagogia.

@Judyta
“Zrównanie odejścia wiernych z instytucji, zanegowanie przynależności do niej z apostazją, tj. wyrzeczeniem się wiary”

Ale moim zdaniem to jest słuszne tylko powinno być doprecyzowane:

Odejście z KK (apostazja) = wyrzeczenie się wiary rzymsko-katolickiej.

Nie wiary jako takiej tylko tej jednej konkretnej a konkretnie sposobu kultywowania swojej wiary.

Niektórzy dokonują apostazji bo są po prostu ateistami a inni nie koniecznie.

Jerzy2
Panie Jerzy, może wystąpić jeszcze dodatkowa sytuacja, gdy opuszczamy instytucję KK, ale wiarę w Boga zachowujemy, w tym samym kształcie, który obowiązuje w nauce katolickiej. Właśnie taki przypadek miałam na myśli.

@Judyta
Tyle tylko, że takie przypadki nie istnieją skoro ktoś odchodzi z KK i przestaje przyjmować Sakramenty… to nie zachowuje tej wiary “w takim samym kształcie”, wierzy ale nie praktykuje tego co katolicy twierdzą, że go zbawi.

a gdzie indziej te Sakramenty są tak samo traktowane ? może w Kościele Polsko-Katolickim ? Dokładnie nie sprawdzałem.

@ Jerzy2.
Nigdzie się nie wybieram. Nie oznacza to wszakże, że nie rozważam zmian, o których się mówi w KK.

Basia, takie powiązanie odejścia z instytucji z porzuceniem wiary, jest niczym innym jak formą szantażu.

Znamienny jest ten fragment

“na początku swojej pracy na „Górce” o. Maciej próbował zbliżyć się do posługującej w domu kilka razy w tygodniu siostry zakonnej. (…)
siostra stanowczo się sprzeciwiła, dlatego nie doszło do skrzywdzenia. w związku z tym, iż nie poddała się jego manipulacji, o. Maciej «tępił» ją potem, omijał ją celowo przy podawaniu Komunii świętej, był nieprzyjemny.”

I powtórzę, jeśli sakramenty są przez szafarzy tak bezczeszczone, do manipulacji i karania osób, które mają poczucie własnej godności nie pozostaje nic innego jak trzasnąć drzwiami i podziękować za współparcę. Wielki szacunek dla Siostry, która miała odwagę powiedzieć NIE!

Skoro Pan jest chrześcijaninem, zapraszam do poznania ewangelików . Konwersja, a potem ewangelicy zawiadomią KRK, który odnotuje to przejście w księgach parafialnych, nawet, jeśli Pan nie uzna za możliwe osobiste pofatygowanie się do starej parafii katolickiej. Przy każdej parafii ewangelickiej są roczne spotkania dla poszukujących. Co ciekawe: będąc katolikiem, można posłać na religię (u ewangelików) dziecko- katolika.

Proszę nie uprawiać tu prozelityzmu. Stanowczo!
Komentarz nadaje się właściwie do skasowania, ale zostawimy, żeby ślad pozostał.
Nobody – chcesz się dzielić swoim doświadczeniem: proszę bardzo! (choć wtedy lepiej byłoby nie być “nikim”). Ale to jest zdecydowanie ostatni raz, kiedy pozwalamy na prozelicki komentarz.

W nawiązaniu do powyższego, anonimowego komentarza: czym w Państwa rozumieniu jest prozelityzm (abstrahując od tego, że to mało ekumeniczny termin)? Czy pojawiły się w powyższym komentarzu przekupstwo, zastraszenie czy zewnętrzny przymus do zmiany wyznania? Myślę, że to ważne dla przetrwania chrześcijaństwa, że istnieją wyznania/kościoły, które choć też historycznie pełne występków (któreż ich nie mają?), to wykorzystywanie seksualne nie jest już w nich “słabością”, tylko ląduje od razu u (świeckiego) prokuratora, bez żadnych pośrednich, wewnętrznych procesów i warto alternatywy te pokazywać tym, dla których rozwiązaniem staje się totalne odejście od wiary. Państwa portalu nie czytają tylko katolicy – jest tu wiele treści, które mogą być interesujące dla każdego chrześcijanina. W naszym wspólnym interesie jest zrozumienie, że zamiatanie pod dywan w podobny sposób przestępstw seksualnych i działalności “seksualnych drapieżników” jest niszczeniem nie tylko kościoła R-K, ale i całego chrześcijaństwa. Oddziela ludzi od Chrystusa – i wszyscy jesteśmy i powinniśmy być żywo zainteresowani rozwojem takich spraw i uczeniem się od siebie skutecznych rozwiązań.

“Był naprawdę charyzmatyczny dla młodych”
– po kolejnym takim przypadku (dominikanie) takie rozpoznanie u duchownego powinno też łączyć się z przyjrzeniem się temu, co z tym robi.
Niebezpieczne w takich przypadkach jest to, że często taki duchowny sobą przykrywa wszystko- staje się punktem odniesienia wszędzie, “włazi” z prywatność osób, którym powinien przybliżyć Boga. To jedna z ohydniejszych krzywd, jakie można zrobić. Bo jak potem w ogóle odnaleźć się w kościele?
I też zarzutu akurat wobec o. Ziółka nie rozumiem.

Moim zdaniem tego typu “charyzmatycznych przewodników” w KK jest znacznie więcej.
Na razie odkryto pojedyncze przypadki a ile jeszcze trupów w szafach jest ukrytych ?
Obecnie prawie każdego miesiąca pojawia się coś nowego, w październiku we Francji, w listopadzie we Francji 11 “apostołów”, w tym samym miesiącu teraz to.

To się nie mieści w głowie. Dawniej myślałem, że naprawdę to są jakieś odosobnione przypadki…
Dramat.

Ciekawe, ilu takich panów Maciejów jezuici jeszcze u siebie “odkryją”… (Słowo “ojciec” użyte w tym przypadku brzmi dla mnie tak, jakby w tle brzmiał szatański rechot. ) Zabawy w “psychologów”, manipulacje bez żadnej zawodowej odpowiedzialności. I szanowne Towarzystwo Jezusowe naprawdę dalej nie widzi związku pomiędzy stosowaniem technik psychologicznych przez przypadkowych panów po seminarium duchownym a przemocą psychiczną w grupach duszpasterskich? Pseudopsychologia wymieszana z pseudoteologią stosowana przez pseudodojrzałych chłopców, którym ktoś dał sutannę i mylący tytuł “ojciec” No i mamy efekty.

“Pseudopsychologia wymieszana z pseudoteologią stosowana przez pseudodojrzałych chłopców, którym ktoś dał sutannę i mylący tytuł “ojciec” No i mamy efekty.”
Masz racje, mam wrażenie, że duchowni systemowo uzyskają takie sam wynik: niedojrzałość. Jednak ten stan obejmuje równo duchownych każdej płci zakonników i zakonnice ( tzw. pseudopsychologów, pseudopedagogów). W kościele mam wrażenie, że wszystko jest pseudo… tego jest bez końca; warsztaty, sympozja, prelekcje, forum….! Co tylko chcesz! Manipulacja w czystej postaci , niejednokrotnie przemoc psychiczna. Co najgorsze, pogubieni ludzie, szukając wsparcia, jakiegoś substytutu obecności Bożej, oddają się bezwarunkowo takim osobom. I to jest największy dramat. Naprawdę szczerze żałuję tych osób.

@Fix – popieram, ważny aspekt poruszyłeś.
Od dawna tytułowanie w ten sposób zakonników i innych duchownych uważam za chorą praktykę.
I to nic, że tutaj krk powołuje się na starożytną praktykę, gdzie byli tzw. abba. Rozumiem, że ojciec to ktoś, kto jest fizycznie ojcem, czyli ma praktyczne doświadczenie ojcostwa. A wychodzące z seminarium chłystki, którzy nie mają zielonego pojęcia o byciu rodzicem, do których ktoś ma tak mówić, to kosmiczne nieporozumienie i nadużycie. Dlatego nie stosuję się do takich wymyślonych przez kato-myslicieli zasad. Nota bene Jezus zabraniał zwracać się do innych per ojciec. Ale ci sami kato-mysliciele i tę biblijną wskazówkę Jezusa wytłumaczyli sobie na swoją korzyść.
Poza tym pewnie niejeden taki “duchowny ociec” leczy w ten sposób swoje niedowartościowanie i kompleksy. A do tego dziewczyny, które mają słabą relacje z własnym ojcem, też powinny się czuć zagrożone, bo to stwarza ogromne pole do manipulacji i nadużyć ze strony tych samozwańczych “otców”.

Ja odnośnie tego co wyżej, że takich “charyzmatycznych przewodników” w KK może być więcej. Myślę, że odsłaniane coraz bardziej i częściej fakty poruszające “trzewia” naszej wrażliwości moralnej, najczęściej dotyczą “duszpasterzy” ze znanych, większych ośrodków miejskich, czy aktywniej działających, “ekskluzywnych” wspólnot wiernych. Prawdziwy “wysyp” spraw, określający rzeczywistą skalę wyrządzanego zła, zapewne ujawniłby się, gdyby mogły światło dzienne ujrzeć krzywdy wyrządzane przez lokalne “charyzmatyczne” autorytety. Przez lata przyciągały one wiernych do Kościoła, a w ich szczerość i prawdziwość wiary nie wątpiono. Lokalnych wspólnot są tysiące… Na dziś, jeszcze nie widzę “sprężyny”, która może taki proces uruchomić

Mam pytanie, czy sprawa została już zgłoszona do prokuratury? I nie jest to pytanie retoryczne! Miało tu miejsce wykorzystanie swojej pozycji uprzywilejowanej do czyjegoś uwiedzenia, manipulacja wobec osoby która z racji wieku miała problem z oceną sytuacji, itd. Do tego było to zachowanie długotrwałe i permanentne, a więc nie chodzi o poddanie się czemuś w rodzaju emocji chwili. To jest podobny przypadek, jak Pawła M. w stosunku do zakonnicy, tylko chyba bardziej drastyczny. Nie upłynął termin przedawnienia, a sprawa powinna być wszczęta z urzędu. Proszę ją zgłosić!

dziękuję, przeczytałem. O tym, czy miało miejsce przestępstwo powinien zadecydować prokurator. Proszę pamiętać, że sprawa Pawła M. została rozwiązania po zgłoszeniu sprawy przez siostrę zakonną. Obawiam się, że teraz nastąpi bicie piany większej niż kopiec Kościuszki, wiele odwołań do fałszywie pojętego miłosierdzia wobec grzesznika, itepe itede, a za pewien czas usłyszymy o recydywie (to nie są bezpodstawne domniemania, proszę wziąć pod uwagę radosną imprezę z racji upływającej kary dwóch lat zakazu), i wtedy wszyscy będą znów rozdzierać szaty, że skutecznie nie powstrzymano tej osoby i że tym razem termin przedawnienia wcześniejszych spraw upłynął. Spróbujmy uczyć się na błędach. Piszę to w trosce nie tylko o osoby skrzywdzone, ale również o naszą wspólnotę Kościoła. ‘Usuniesz zło spośród siebie!’

Ledwo pozbierałam się po sprawie z Dominikanami, a tu kolejny dla mnie wstrząs.
Aż ciarki mnie przeszły na myśl o tym, że pośrednio spotkałam tego o. Macieja na jego ostatnich rekolekcjach w Górce w Zakopanym w 2019 r.
Bogu dziękuje, że trafiłam wtedy na rozmowy na nudnawego zakonnika, a nie na tego o. Macieja. Moje zaufanie do Kościoła jest zdewastowane jeszcze przez inną sprawę. Chciałabym nakreślić ją przy tej okazji. Rok temu podane było do publicznej wiadomości informacja na temat o Stanisława Nowaka OP- jego odejścia z zakonu i kościoła w ogólne- a przy okazji nie wyjaśnienie czym były nadużycia emocjonalne, których się dopuścił. Historia jest z tych bardziej aktualnych, ale różnica jest taka, że zakon zrobił skutecznie “porządek” z charyzmatycznym zakonnikiem. Martwi i niepokoi mnie tylko jedno, że będąc wydalonym z zakonu i składając deklaracje odejścia z kościoła zamknięta została możliwość wyjaśnienia czym były te nadużycia a procesy kanoniczne zamknięte. Bardzo pragnęła bym, aby troską i zauważeniem zostały również osoby wierzące z środowisk tych ” charyzmatycznych” księży. Brak rzetelnych informacji o tej sprawie rani mnie i podkopuje zaufanie. Czy coś więcej kryje się za oskarżeniami o schizmę, zmianą wyznania przez o. Stanisława?

Przede wszystkim jestem przerażony jedną sprawą. Myślę że fatalną sprawą jest to, że takie obskurne sprawy mają miejsce w klasztorze. Trochę mi wstyd, że sprawa dotknęła również klasztoru w Czechowicach-Dziedzicach. Szczerze…będą się gorąco modlił, żeby emerytowany ks. dziekan Andrzej Raszka, jednocześnie wizytator katechizacji, nie przypłacił tego zawałem serca.

Jeśli seks księdza, nauczyciela, psychologa, cxy kogokolwiek innego, z 16 łatką, będziecie nazywać pedofilą, to rozmywanie pojęcie przestępstwa pedofilii, i dzialacie na szkodę krzywdzonych dzieci.

1. Prosimy o wskazanie choćby jednego miejsca w tych artykułach, gdzie byłaby mowa o pedofilii.
2. Prokuratura została zawiadomiona o możliwości popełnienia w tych przypadkach przestępstwa z art. 197 (lub art. 198), w powiązaniu z art. 199 kodeksu karnego. Naszym zdaniem, mogło bowiem dojść do zgwałcenia, poprzez wymuszanie innych czynności seksualnych (art. 197 § 2), ewentualnie do seksualnego wykorzystania bezradności osoby niezdolnej w chwili przestępstwa do rozpoznania pokierowania swoim postępowaniem (art. 198). Wydaje się, że przestępstwo nastąpiło w powiązaniu z wykorzystaniem stosunku zależności, gdyż starszy zakonnik działał wobec młodych dziewcząt powierzonych jego opiece duszpasterskiej (art. 199).

Łatwo jest teoretyzować co jest a co nie jest pedofilią i mówić o mówić o pojęciach i ich rozmywaniu czy uściślaniu ale tu chodzi o krzywdy młodych ludzi, którzy doświadczyli ich tam, gdzie powinni doświadczyć Boga. Dużo jest ostatnio takich skandali

To przecież jest jakieś nienormalne. W ogóle trzeba sobie zadać kilka pytań. Jak w Czechowicach wyglądają relacje rodzinne? Jak wygląda system weryfikacji księży? Czy oni rzeczywiście są weryfikowani pod tym względem? Bo ja mam wrażenie, że to jest kolejna mistyfikacja, a nie system. Co robił dziekan? Przecież ten klasztor jest również kościołem parafialnym! Chwała tym rodzicom, że podnieśli krzyk. Naprawdę dobrze (i oczywiście źle), że wyszło to na światło dzienne. Szczerze, księża z Czechowic bardzo mnie zawiedli.