rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Karol Wojtyła, Ekke Overbeek, pedofilia i SB

Metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła podczas obchodów stulecia chrztu Polski w Siedlcach, wrzesień 1966 r. Fot. NAC

Książka „Maxima culpa” dalece nie wyczerpuje złożoności opisywanych problemów. Trzeba dalej uporczywie szukać odpowiedzi. Powinna to zrobić całkowicie niezależna komisja z nieskrępowanym dostępem do archiwów, przede wszystkim kościelnych.

Podejmując się krytycznej analizy książki Ekke Overbeeka „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”, świadom jestem kontekstu, w jakim toczy i będzie toczyć się dyskusja wokół niej. Nie mogę jednak poprzestać jedynie na uwagach dotyczących (szczegółowo już opracowanej) metody badawczego postępowania z archiwaliami komunistycznego aparatu represji. Chciałbym też uniknąć banalizującego stwierdzenia, że podejście autora do podjętej problematyki jest ahistoryczne. Wobec stawianych przez niego pytań taka odpowiedź byłaby daleko idącym uproszczeniem.

Spróbuję zatem spojrzeć na treść tej książki przede wszystkim przez pryzmat moich doświadczeń w pracy nad zachowaną dokumentacją antykościelnych struktur bezpieczeństwa PRL, zwłaszcza dotyczących Karola Wojtyły. Chcąc być w porządku wobec samego siebie, pokuszę się także o komentarz w sprawach, w których czuję się dalece mniej kompetentny, ale po konsultacjach z tymi, którzy mają wiedzę ekspercką, nie mogę nie podzielić się pewnymi refleksjami.

PRL – kraj nieznany (także autorowi)

Tytuł książki Overbeeka nie zawiera pytania, lecz sprawia wrażenie sentencji wyroku. Dramat z suspensem; wiemy, co się stało; teraz z niepokojem, zaciekawieniem, z poczuciem uczestniczenia w rozwikłaniu mrocznej zagadki pozostaje nam podążać za narratorem ścieżką fabuły, by dotrzeć wraz z nim do pełnego poznania prawdy. I następuje rozczarowanie. Oczekiwane zaskakujące zakończenie nie następuje. Natomiast im głębiej wchodzimy w świat przedstawiony, tym częściej napotykamy różne oblicza ludzkich dramatów. Uprzedzając, przede wszystkim dramatów ofiar seksualnych nadużyć, ale zwykła uczciwość nakazuje także dostrzec dramat osoby skazanej w tytule książki.

Overbeek wykazał się pośpiechem w formułowaniu wniosków. Rekonstruowanie przeszłości na podstawie jednego typu dokumentów archiwalnych jest ryzykowne i powinno nakazywać większą powściągliwość

Marek Lasota

Udostępnij tekst

Każdy rodzaj zranienia dotykający jednostkę czy też zbiorowość rodzi pytania i wątpliwości. Czy musiało do tego dojść? Jakie były okoliczności? Kto ponosi odpowiedzialność? Czy zrobiono wszystko, by do tego nie dopuścić? Jakie są konsekwencje? I zazwyczaj niezwykle trudno jest udzielić takiej odpowiedzi, która byłaby adekwatna do miary bólu, takiej odpowiedzi, która zadowalałaby wszystkich.

Gdy czyta się „Maxima culpa”, trudno odnaleźć w treści choćby cień tych pytań. Wszystko bowiem jest u Overbeeka jasne albo raczej czarno-białe, jak w schematycznym kryminale. Są zbrodniarze i ich ofiary, jest czas i miejsce akcji – i jest zbrodnia, którą udało się ukrywać przez długie lata, ale dzięki odwadze, determinacji i umiejętnościom dzielnego detektywa została odkryta i ujawniona.

Wyjaśnienie tej ponurej historii okazuje się zaskakująco proste. Wystarczyło bowiem sięgnąć do archiwalnych dokumentów, na które wcześniej nikt nie natrafił albo, co gorsza, nie chciał ich odnaleźć, a one zawierają wszystko, co trzeba wiedzieć o sprawcach, ofiarach i okolicznościach. Dla Overbeeka nie ma znaczenia czas akcji. Autor nie dostrzega (co w pewnym stopniu można zrozumieć) niezwykłego splątania losów ówczesnych postaci, tych wielkich i tych zwyczajnych, z momentem dziejowym, w którym snuje się ta opowieść.

Rozdział noszący znamienny tytuł „Czerwoni i czarni” – wszak jedni i drudzy są ciemną stroną mocy – zaczyna się od słów: „Zanim wkroczymy na teren archidiecezji krakowskiej lat 60. i 70., poznajmy kontekst. Wydarzenia przedstawione w następnych rozdziałach rozgrywają się w kraju dla większości z nas, w tym dla młodych Polaków, nieznanym”. Dodać trzeba: nieznanym także dla autora, czego sam dowodzi w pozostałych partiach tego rozdziału, które sprawiły na mnie wrażenie opracowania skopiowanego z licznych portali internetowych zawierających marne na ogół ściągi dla leniwych uczniów.

By się upewnić co do swych odczuć, spojrzałem w uwidocznioną na końcu książki, zawartą w przypisach (obszerną skądinąd) bibliografię. Próżno w niej szukać jakichkolwiek poważnych syntetycznych opracowań poświęconych stosunkom państwo-Kościół w czasach PRL. A jest ich przecież niemało i większość z nich nie jest dziełem historyków kościelnych (co niektórym mogłoby służyć do snucia podejrzeń o stronniczość), lecz także cieszących się autorytetem i uznaniem profesorów prowadzących swe prace w świeckich uniwersytetach i instytutach badawczych.

Co więcej, niektóre z tych opracowań precyzyjnie i wyczerpująco tworzą warsztat badawczy umożliwiający rzetelną analizę tak specyficznego źródła, jakim są dokumenty wytworzone przez komunistyczny aparat represji w latach 1945–1990. Wskazują one także, jak radzić sobie w sytuacji dość częstych braków w dokumentacji dotyczącej jakiegoś zjawiska w archiwach.

Jedno podstawowe pytanie

Overbeek kilkakrotnie w tekście nawiązuje do tzw. TEOK-ów (Teczka Ewidencji Operacyjnej Księdza), czyli dossier każdego duchownego (diecezjalnego i zakonnego) w Polsce, podkreślając, że zniknęły one na przełomie lat 80. i 90. Sugeruje przy tym, że stało się to w wyniku zmowy władz upadającego nieuchronnie państwa komunistycznego z hegemonicznym, dzięki Janowi Pawłowi II, Kościołem w Polsce. Choć autor nie pisze tego wprost, sprawia wrażenie, że zakłada, iż teczki te zawierały oczywiście obraz moralnego zepsucia polskiego duchowieństwa, w tym znacznie liczniejsze dowody nadużyć księży. 

Co prawda, udało się odnaleźć niewiele ocalałych TEOK-ów, ale wnikliwe kwerendy w liczącym około 80 kilometrów bieżących akt archiwum IPN pozwoliły na możliwie dokładną rekonstrukcję zawartości tych zaginionych. Dotyczy to także Karola Wojtyły.

Pamiętam, jak przed laty zelektryzował mnie zachowany w krakowskim archiwum IPN dokument datowany 17 października 1978 r., a więc nazajutrz po zakończeniu pamiętnego konklawe. Z dokumentu wynikało, że na polecenie kierownictwa MSW przesłano z Krakowa do Warszawy osiemnaście, o ile mnie pamięć nie zawodzi, pudeł zawierających pełną, tworzoną od 1945 roku dokumentację rozpracowywania operacyjnego księdza, biskupa, arcybiskupa i wreszcie kardynała Karola Wojtyły. Niestety, wówczas owego zbioru nie udało się odnaleźć.

Można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że trafił on do centrali central, czyli na moskiewską Łubiankę, gdyż tego dnia Karol Wojtyła – już jako Jan Paweł II – stał się problemem nie tyle polskiej bezpieki, lecz całego aparatu bezpieczeństwa imperium sowieckiego. Dopiero trwające kilka lat przeszukiwanie zachowanych zespołów dokumentów dawnego Departamentu IV MSW i podległych mu struktur wojewódzkich SB umożliwiły zgromadzenie materiałów, które musiały stanowić zawartość wspomnianych pudeł.

Piszę o tym dlatego, by choć w uproszczeniu uzmysłowić w jakim gąszczu poruszać się musi poszukiwacz prawdy, która jest celem, nieraz nieosiągalnym, każdego uczciwego uczonego. Jest też powinnością dziennikarza. Ekke Overbeek także jej szuka. Robi to jednak w sposób dość typowy dla modnej dziś metody fokusowania.

Pierwsze rozdziały książki poświęca dość powszechnie znanym i rozmaicie przedstawianym i komentowanym sprawom McCarricka, Maciela Degollado czy Groëra oraz kataklizmowi, który nastąpił w Stanach Zjednoczonych po publikacji obszernych analiz pedofilskich zbrodni wielu tamtejszych duchownych. W pewnym momencie Overbeek jednoznacznie określa, jakiej prawdy szuka: „W tej książce stawiam proste, podstawowe pytanie: Czy Karol Wojtyła wiedział o molestowaniu nieletnich przez duchownych, zanim został papieżem? Odpowiedź musi brzmieć: tak albo nie. Tertium non datur”.

Pośpiech w formułowaniu wniosków

Odpowiedź na to pytanie, a raczej argumenty za jednoznacznie sformułowaną odpowiedzią twierdzącą, autor odnajduje w archiwalnych dokumentach Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej, a w przypadku tej pierwszej, konkretnie w materiałach jej czwartego pionu, zwanego potocznie antykościelnym. To na ich podstawie ustala osoby, fakty i okoliczności.

Z warsztatowego punktu widzenia nic w tym nagannego, od czegoś trzeba zacząć, zwłaszcza że Overbeek podejmuje wysiłek ich weryfikacji w oparciu o rozmowy z niektórymi ofiarami molestowania – dziś, po kilkudziesięciu latach, będącymi w raczej podeszłym wieku. Na ogół wracają do tamtych wydarzeń niechętnie, na pytania odpowiadają ogólnikami, lakonicznie. Być może niektórzy podświadomie się przed tymi wspomnieniami bronią? Inni nie kryją żalu, gdyż przez lata nikt nie zainteresował się ich dramatem. Warto byłoby skonfrontować te fragmenty książki z wiedzą psychologów wyspecjalizowanych w tego typu przypadkach. Sądzę, że ich opinia mogłaby przyczynić się do głębszego zrozumienia problemu.

Jednak krytyczna analiza źródła to nie tylko zestawienie zawartych w nim informacji o wydarzeniach ze wspomnieniami ich uczestników. Wszak gdy mamy do czynienia z nieodległą przeszłością, możliwości weryfikacji jest dużo więcej, na przykład: inne materiały archiwalne, prasa, wspomnienia innych świadków i uczestników, itd. W przypadku duchownych konieczne jest sięgnięcie do archiwów i innych źródeł kościelnych.

Jest to zadanie trudne, przyznaję, ale nie niewykonalne, o czym świadczą niedawne publikacje Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki w „Rzeczpospolitej” poświęcone zresztą dwóm z czterech księży podległych Wojtyle, na których buduje swą opowieść Overbeek. Chodzi oczywiście o sprawy księży Surgenta i Loranca, które znacznie bardziej wnikliwie opisane zostały przez Krzyżaka i Litkę. Inne są też, niż u Overbeeka, sformułowane przez autorów „Rzeczpospolitej” wnioski dotyczące trybu postępowania biskupa, czyli Karola Wojtyły.

Znamienne, że krakowska bezpieka nie raportowała do warszawskiej centrali pochodzącej od ks. Boczka informacji na temat kardynała Sapiehy, uznając ją za bezwartościową operacyjnie, zapewne z powodu oceny jej źródła

Marek Lasota

Udostępnij tekst

W rozdziale „Ucieczka” Overbeek obszernie analizuje przypadek ks. Bolesława Sadusia, który, co warte podkreślenia, nie tylko dopuścił się poważnych nadużyć seksualnych wobec młodych ludzi, ale był przy tym aktywnym współpracownikiem SB. Tu także autor wykazał się pośpiechem w formułowaniu wniosków. Mam zwłaszcza na myśli jego dywagacje na temat okoliczności powołania Hansa Groëra na arcybiskupa Wiednia, co jakoby miało być następstwem intensywnych zabiegów czynionych przez Sadusia u samego Jana Pawła II.

Otóż, abstrahując od procedur obowiązujących w procesie wyłaniania kandydatów na tak ważne stanowiska w Kościele, autor bardzo przecenił możliwości podpadniętego Wojtyle księdza. Gdyby zadał sobie trud sięgnięcia poza dokumenty SB i inne dokumenty i źródła, na których opiera swój wywód – czyli próbował dotrzeć do tych, którzy znają okoliczności nominacji Groëra – zapewne nabrałby przekonania, że zupełnie ktoś inny był promotorem austriackiego benedyktyna w Watykanie.

Rekonstruowanie przeszłości na podstawie jednego typu dokumentów archiwalnych, nawet dopełnionych relacjami świadków i uczestników, jest, najoględniej mówiąc, ryzykowne i na ogół nakazuje powściągliwość w formułowaniu jednoznacznych wniosków. Takie podejście zakłada też konieczność uczciwego zasygnalizowania pytań, na które nie umie się udzielić przekonującej odpowiedzi.

Ojciec–syn

Czy zatem można odpowiedzieć na zasadnicze pytanie autora: czy Karol Wojtyła wiedział, że wśród podległych mu księży są seksualni drapieżcy?

Odpowiedź może być tylko jedna. Tak, Wojtyła wiedział.

I bynajmniej odpowiedź ta nie wynika tylko z rezultatów dziennikarskiego dochodzenia Overbeeka i rozmaitych innych wcześniejszych publikacji, także tych zasygnalizowanych wcześniej. Wiedział, bo jako biskup był zobowiązany do opieki i nadzoru nad duchowieństwem w powierzonej mu diecezji. I znowu: dowody na to zapewne znajdują się w kościelnych archiwach (niestety, zamkniętych dla badaczy).

Znamienne, że autor „Maxima culpa” właściwie nie oddaje głosu głównemu oskarżonemu. Nawet z metodologicznego punktu widzenia należałoby sięgnąć w ramach wspominanej wcześniej analizy źródeł do powszechnie dostępnych dzieł i wypowiedzi Karola Wojtyły/Jana Pawła II. Choćby do tych, które dotyczą jego rozumienia biskupiego charyzmatu. A znaleźć je można bez wielkiego wysiłku w licznych publikacjach, by wspomnieć choćby o książce „Wstańcie, chodźmy!”

Ignorowanie doktrynalnie pojmowanej roli biskupa jako ojca wszystkich diecezjan – w tym także, a może przede wszystkim, podległych mu kapłanów – budzi mój sprzeciw. Można sobie przecież wyobrazić napięcie towarzyszące sytuacji, gdy ślubujący biskupowi posłuszeństwo i synowskie oddanie kapłan dopuszcza się gorszącego występku. Nie wydaje się naciągane porównanie tej sytuacji do emocji kochającego ojca dowiadującego się o przestępstwie popełnionym przez jego dziecko.

Nawet będąc ewentualnie świadkiem przestępstwa – ojciec/biskup pozostaje w relacji z synem/księdzem, któremu ufa, wierzy, którego nieraz idealizuje i którego gotów jest bronić, wypierając ze świadomości oczywistość jego winy. W każdym cywilizowanym postępowaniu karnym najbliżsi oskarżonego mają prawo uchylić się od obowiązku zeznawania, zwłaszcza obciążającego. Szkoda, że formułowane dzisiaj zarzuty, ba, wyroki medialne konsekwentnie unikają takiej refleksji.

A jest ona konieczna, gdy trzeba zmierzyć się z innym, znacznie poważniejszym niż „Wiedział czy nie wiedział?” problemem, czyli reakcją biskupa i innych duchownych na sytuację ofiar seksualnych przestępców w sutannach.

Kanony stare i nowe

Czy obecna – podkreślam: obecna, zapoczątkowana opublikowanym w 1975 r. w USA raportem – wiedza na temat rujnujących psychikę skutków molestowania seksualnego dzieci i osób bardzo młodych pozwala ze wszech miar słusznie uznać takie występki za zbrodnię, a tych, na których się jej dopuszczono, za ofiary odrażających działań dorosłych? Odpowiedź może być tylko jedna: Tak!

W przepisach prawa karnego w Polsce obowiązujących współcześnie przewidziana jest sankcja nie niższa niż trzy lata więzienia, a więc tego typu przestępstwa traktowane są jako zbrodnie. Mało tego, zbrodnią jest nie tylko zgwałcenie, ale także doprowadzenie do „innych czynności seksualnych”, zwłaszcza osoby, która nie ukończyła 15 roku życia.

Tymczasem w latach, które są areną opisywanych przez Overbeeka wydarzeń, w kodeksach karnych przestępstwa te, owszem, także były penalizowane, ale znacznie łagodniej. Określane były mianem czynów nierządnych, czyli rozumianych jako odbycie wymuszonego, bądź nie, stosunku płciowego (w jego tradycyjnym rozumieniu) lub niejednoznacznie określonych czynów nieobyczajnych.

I tu pojawia się problem. Nawet jeśli autor dostrzega te różnice, nawet gdy jest zdumiony niewspółmiernie do ciężaru występku łagodnymi wyrokami sądów i równie powściągliwymi sankcjami biskupimi, to stara się je interpretować jako element swoistej gry prowadzonej przez komunistyczny aparat z polskim Kościołem, co ma raczej obciążać w tym wypadku Wojtyłę.

W rozdziale „Milczący pontifex” Overbeek idzie w swym rozumowaniu jeszcze dalej, przytaczając zapisy Kodeksu Prawa Kanonicznego (KPK). „Kodeks z 1917 roku nakładał, jak wspomnieliśmy, konkretne i surowe kary na duchownych wykorzystujących dzieci. Do 1983 roku. Wtedy to wszedł w życie nowy kodeks – Jana Pawła II”. I porównuje konkretne zapisy.

„Kanon numer 2359 starego kodeksu brzmiał tak: Jeśli [duchowni] dopuścili się przestępstwa przeciwko szóstemu przykazaniu z nieletnimi poniżej szesnastego roku życia lub praktykowali cudzołóstwo, gwałt, zoofilię, sodomię, nakłanianie do prostytucji lub kazirodztwo z krewnymi pierwszego stopnia, muszą być suspendowani, ukarani infamią, pozbawieni wszelkich urzędów, korzyści, godności czy zadań, a w najcięższych przypadkach muszą być wydalani ze stanu kapłańskiego. Kanon numer 1395 nowego kodeksu kościelnego stanowi: Duchowny, który wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego” – pisze autor. Wyciąga z tego wniosek, że: „Nowy kodeks ułatwia pobłażliwość. Wprowadzając mgliste pojęcie «sprawiedliwych kar», Jan Paweł II otworzył furtkę do wymierzania kar nadzwyczaj łagodnych”.

Otóż wprowadzenie w 1983 r. nowego KPK było wpisaniem się Kościoła w ówczesną tendencję legislatury w całym cywilizowanym świecie, polegającą na przechodzeniu od kazuistyki – widocznej w przytoczonym kanonie 2359 starego kodeksu – do sformułowań znacznie pojemniejszych, bynajmniej nie łagodzących, wręcz umożliwiających sędziom znacznie głębszy i przez to sprawiedliwszy osąd popełnionych przestępstw.

Overbeek nie zechciał dostrzec, że w nowym KPK w Księdze VI zatytułowanej „Sankcje w Kościele” w jej Części I „Przestępstwa i kary kościelne” w Tytule IV „Kary oraz inne środki karne” szczegółowo wskazane są rodzaje kar przewidziane za wykroczenia, także te ujęte w kanonie 1395, przeciwko prawu kanonicznemu i pozostające do dyspozycji kościelnego wymiaru sprawiedliwości.

Dzisiejsze głosy oskarżające biskupów o tuszowanie zbrodni pedofilii w tamtych czasach nie biorą wystarczająco pod uwagę postanowień starego prawa kanonicznego (tak wysoko ocenianych przez autora) nakazujących przecież suspensę czy infamię. Tę ostatnią można rozumieć jako wydalenie z parafii, w której duchowny dopuścił się występku, pozbawienie urzędów i zadań. A takie właśnie środki stosował w opisanych przez Overbeeka przypadkach Karol Wojtyła, choć nie jest jasne czy były to jego decyzje, czy też wykonywał orzeczenia sądu biskupiego. Odpowiedź na to pytanie zawarta jest zapewne w archiwach kościelnych.

Traumy tamtych czasów

W licznych ostatnio medialnych publikacjach, w tym także w „Maxima culpa”, głównym zarzutem wobec duchowieństwa, a zwłaszcza biskupów, jest niewrażliwość na los ofiar seksualnych drapieżców w sutannach. Przyznać trzeba, że w świetle suchych faktów jest to zarzut trafny. Choć w ostatnim czasie zmiany w Kościele są zasadnicze i niewątpliwe, to w odniesieniu do rzeczywistości tamtych lat nie jest łatwo znaleźć jakieś jednoznaczne wytłumaczenie takiej postawy.

Dzieciom – ofiarom pedofilów w sutannach – nikt, poza ich heroicznymi matkami, nie okazał dostatecznego współczucia i wsparcia. Może ówczesna powojenna trauma utrudniała widzenie i osłabiała wrażliwość na cierpienie najmłodszych?

Marek Lasota

Udostępnij tekst

Spróbujmy spojrzeć na ten problem z dzisiejszej perspektywy, odwołując się do praktyki sądowej w przypadku postępowania w sprawie zbrodni pedofilii. Ofiara jest w trakcie tego procesu przesłuchiwana tylko raz, wyłącznie przez wyspecjalizowanego w zakresie rozpatrywania tego rodzaju przestępstw sędziego w obecności psychologa lub psychiatry. Nigdy takiego przesłuchania nie prowadzi policjant lub prokurator. Odbywa się to w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu, mającym zapewnić możliwie maksymalne poczucie bezpieczeństwa małoletniej ofiary. Wyłącznie jeden, jedyny raz. Dzieje się tak, by ograniczyć do minimum i tak nieuchronne skutki tego, co specjaliści nazywają retraumatyzacją.

Nie twierdzę, że takim podejściem kierowali się biskupi i księża, unikając kontaktu z ofiarami ich niektórych współbraci w kapłaństwie. Byłoby to ahistoryczne. Chciałbym raczej zwrócić uwagę na problem traumy w tamtym czasie. Opisywane przez Overbeeka przypadki miały miejsce głownie w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych lub początkowych siedemdziesiątych ubiegłego wieku, czyli zaledwie kilka lub kilkanaście lat po koszmarze wojny i okupacji, gdy w zasadzie całe społeczeństwo mozolnie, czasem bezskutecznie leczyło niezwykle głębokie i bolesne rany psychiczne i duchowe. Warto w tym miejscu wspomnieć o fundamentalnych badaniach i publikacjach na ten temat prof. Antoniego Kępińskiego, wybitnego polskiego psychiatry.

Kościół w Polsce starał się w miarę swoich możliwości i kompetencji wpływać na łagodzenie tej społecznej traumy, w przeciwieństwie do władz komunistycznych. One wykorzystywały ją raczej do kształtowania i utrwalania przeświadczenia o konieczności uznania ich samych i ich sowieckich mocodawców za jedynego gwaranta bezpieczeństwa wobec zagrożeń ze strony amerykańskiego imperializmu i niemieckiego rewizjonizmu, by użyć sformułowań ówczesnej propagandy.

Jako pewną ilustrację obrazującą napięcia wówczas występujące (nie tylko na linii Kościół–władza, ale także w całym społeczeństwie) można przywołać wydarzenia z roku 1965, kiedy polski episkopat w liście do biskupów niemieckich pisze o potrzebie przebaczenia i pojednania, a reakcją ówczesnych władz jest niekończący się festiwal nienawiści i oskarżania biskupów o narodową zdradę. Trzeba też uczciwie zaznaczyć, że – na ogół przychylne biskupom – społeczeństwo w tym wypadku było mocno podzielone.

W literaturze fachowej opisano sytuację w Niemczech, w latach pięćdziesiątych, gdy do psychiatrów zaczęły masowo zgłaszać się kobiety szukające pomocy w uporaniu się z przeżyciami, jakich doświadczyły w końcowym etapie wojny, czyli brutalnych, na ogół zbiorowych gwałtów dokonywanych na nich przez żołnierzy zwycięskich armii. I z czym się spotkały? Z obojętnością, wręcz z lekceważeniem oraz z zaleceniem, by cieszyły się, że żyją. Szokujące? Dziś – tak.

Wspominam o tym, by także sobie dać jakąkolwiek możliwość szerszego i wnikliwszego spojrzenia na okrutne doświadczenia dzieci – ofiar pedofilów w sutannach, którym nikt, poza ich heroicznymi matkami, nie okazał dostatecznego i takiego, jakiego oczekiwalibyśmy dziś, współczucia i wsparcia. Może ciągle jątrzący się po wojennych przeżyciach ból utrudniał widzenie i osłabiał wrażliwość na cierpienie najmłodszych, którym los oszczędził wojny?

Nie sposób nie odnieść się także do silnie w ostatnich dniach eksponowanego medialnie wątku dotyczącego kard. Adama Stefana Sapiehy. Opiera się on w ujęciu Overbeeka wyłącznie na przekazywanych krakowskiemu UB donosach księdza-agenta Anatola Boczka, w których opowiadał o rzekomych ekscesach seksualnych osiemdziesięcioletniego księcia-metropolity krakowskiego. Obszerny materiał na ten temat opublikował w ostatnich dniach Artur Sporniak w „Tygodniku Powszechnym”, a o tym, jaką postacią był Boczek, pisał kiedyś ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Nie chcąc więc powtarzać tych powszechnie już znanych opinii na ten temat, dodam tylko, że znaczące jest, iż krakowska bezpieka nie raportowała informacji pochodzącej od Boczka do warszawskiej centrali, uznając ją za bezwartościową operacyjnie, zapewne z powodu oceny jej źródła. Biorąc zaś pod uwagę rozmaite inne działania krakowskiego UB, mające na celu rozprawę z silnie kształtującym się mitem „księcia niezłomnego”, można śmiało zakładać, że wtedy informacja ta została uznana za nieprawdopodobną. 

Jak w rachunku sumienia

Zdaję sobie sprawę, że te kilka uwag, które pozwoliłem sobie sformułować po lekturze książki Ekke Overbeeka, dalece nie wyczerpuje złożoności problemów wynikających z jego publikacji. Jestem przekonany, że jedyną uczciwą postawą jest ciągłe stawianie pytań i uporczywe szukanie odpowiedzi, powstrzymując się od pokusy – proszę wybaczyć kolokwializm – zerojedynkowego postrzegania rzeczywistości.

Istota sprawy leży moim zdaniem gdzie indziej. Z materiałów przytoczonych w książce – jak i z wcześniejszych dociekań rozmaitych badaczy i publicystów, w tym także autora tych słów, eksplorujących materiały archiwalne dotyczące tworzonej przez bezpiekę sieci, która miała opleść i unieszkodliwić Wojtyłę – można wysnuć inny przykry wniosek. Karol Wojtyła to subtelny intelektualista, człowiek niezwykle głębokiej duchowości, ewangelicznie dostrzegający w każdym, pomimo widocznych nieraz słabości, dobro; unikający ferowania surowych wyroków; dający każdemu szansę odrzucenia zła i podjęcia naprawy swego życia. Akceptując każdego, oceniał ludzi swoją miarą.

Wskutek tego nie widział, a może nie był zdolny zobaczyć, że wśród tych, którzy go otaczali, zdarzali się także zwykli oszuści, umysłowe miernoty, karierowicze, chciwi i lękliwi służalcy wrogów Kościoła, a nawet przestępcy, których choćby ukazuje w swojej książce Overbeek. Ci zaś cynicznie i bezwzględnie lub przez ograniczoność swoich horyzontów dążyli do realizacji swoich celów, plotąc sieć – znacznie bardziej niż esbecka – groźną dla Wojtyły. Nawet gdy jest już wyniesiony na ołtarze.

Nie obronimy Jana Pawła II przed zarzutem braku wiedzy o faktach tworzących rzeczywistość wokół niego, ale mamy obowiązek bronić go jako człowieka desperacko mierzącego się z dylematami i wyzwaniami czasu, który został mu dany. Jego świętość nie wynika z jego nieskalaności, bycia gigantem moralności, ale z większego niż u innych heroizmu, także w mierzeniu się z ludzkimi dylematami, z jego dobrej woli i faktycznych imponująco głębokich intelektualnych i duchowych motywacji.

Święty to nie jest człowiek wolny od ludzkich słabości i ograniczeń, popełniania błędów lub bycia wprowadzonym w błąd. Dzisiaj w wielu przypadkach skazani jesteśmy na domniemania i interpretacje. A te nieraz burzą spokój jednych, a innym służą do ugruntowywania swoich opartych na powierzchownych obserwacjach przeświadczeń.

Temu koniecznemu dzisiaj mnożeniu wątpliwości i szukaniu ich rozwiązania sprzyjać musi otwartość świadków i uczestników tamtych wydarzeń. Mam tutaj na myśli konieczne, moim zdaniem, decyzje, umożliwiające powołanie całkowicie autonomicznych i obdarzonych społecznym zaufaniem komisji, które uzyskają niczym nieskrępowany dostęp do archiwów, przede wszystkim kościelnych. Skuteczność tej drogi została sprawdzona w Polsce w ostatnim czasie w przypadku badania ogólnie dziś znanych niegdysiejszych wypadków u dominikanów.

Wesprzyj Więź

Do tego potrzeba odwagi, szczerości i uczciwości. Uczciwości takiej, jaka jest niezbędna przy rachunku sumienia, będącym początkiem drogi do uzdrowienia i oczyszczenia. A wówczas maxima culpa może stać się felix culpa.

Warto zresztą pamiętać, że to Jan Paweł II był przed prawie 30 laty inicjatorem bezprecedensowego w historii wnikliwego rachunku sumienia Kościoła za błędy i zaniedbania z przeszłości. Warto, aby również analizowanie jego życia i działalności – w tym jego błędów i zaniedbań jako biskupa i papieża – było dogłębne, trzymające się faktów, wielowymiarowe i rzetelne. To zadanie wciąż jest przed nami.

Jan Paweł II a pedofilia. Teksty i rozmowy na Więź.pl:

Anna Karoń-Ostrowska: Oddzielne zamknięte światy Jana Pawła II
Henryk Woźniakowski: Jan Paweł II, czyli świętość niedoskonała
Robert Fidura: Dlaczego Jan Paweł II nam nie dowierzał?
Marcin Gutowski: „Bielmo”. Nie znaliśmy Jana Pawła II jako „szefa”
Ks. Alfred Wierzbicki: Nie lękajcie się… prawdy o Janie Pawle II
Rafał Majda: Na wskroś autentyczny klerykalizm Karola Wojtyły
O. Adam Żak SJ: „Bielmo”? Czytelnik może czuć się zmanipulowany
Ks. Andrzej Szostek: Tajemnica sumienia Jana Pawła II
Jacek Moskwa: Ideologia „sekretu papieskiego” pozostaje w mocy
Tomasz Polak: Abp Paetz, papież Jan Paweł II i odpowiedzialność
Tomasz Krzyżak: Dlaczego Wanda Półtawska przemycała list do papieża pod bluzką?
Michnik, Nosowski, ks. Szostek: I wielki, i omylny. Jakim przywódcą był Jan Paweł II?

Podziel się

29
22
Wiadomość

Może i w książce zarzuty wobec kardynała Sapiechy są formułowane wyłącznie na zeznaniach ks. Boczka, ale przecież zostały one potwierdzone niezależnie przez zeznania ks. Mistata. Złożone na rok przed Boczkiem. Trudno więc podnosić jako argument, że zeznań ks. Boczka nie raportowano, bo widać nie była to nowa wiedza.

Jakie niezależne zeznania ks. Mistata, to nie były zeznania przy kawie. To były zeznania składne w ubeckiej katowni. Poczytaj sobie trochę w jaki sposób wydobywano od ludzi rzekomą “prawdę” o nich i ich znajomych w czasach PRlu.

laokon, jesteś równie dobry jak ja w bezdusznym przywalaniu ludziom swoją prawdą.

laokon, czyli żadne zeznania przestępców nie są wartościowe, bo przecież zmusza się ich do przyznania się, czyż nie?

Zeznania Mistata pokrywają się z zeznaniami Boczka, a jeden nie znał zeznań drugiego. Albo więc obaj się zmówili, albo w tym przypadku obaj mówili prawdę.

Poza tym polecam dokładniej zaznajomić się z zarzutami i procesem ks. Mistata, bo wówczas narracja o jakiś torturach, katowni, czy wymuszeniu zeznań pęka jak bańka mydlana. Zeznanie w sprawie molestowania, to 10 sierpnia, czyli zaraz po aresztowaniu i jeszcze przed rozpoczęciem śledztwa, które zaczęto 15 września. W tym czasie był w Słubicach, kompletnie inna komórka UB, niż Poznań, gdzie postawiono mu zarzuty szpiegostwa. W swoich zeznaniach Mistat wskazał pięciu innych księży, w tym Boczka, którzy padli ofiarą Sapiechy. Jednocześnie zeznania Boczka nie trafiły do raportu, co oznacza, że UB nie kreowała tej wersji. W zeznaniach jest też informacja, że Mistat skarżył się biskupowi pomocniczemu na zachowanie Sapiechy.

A ja polecam kubeł zimnej wody… jesteś całkowicie oderwany od realiów.

@Anna2: “laokon, jesteś równie dobry jak ja w bezdusznym przywalaniu ludziom swoją prawdą.”

Czyli co , bratnie bezdusze?

laokon, uważaj bo Ci wytoczę proces o mobbing, a mój mąż Ci wytoczy proces o moje zniesławienie. W miedzyczasie wezwiemy (my, tzn. ja z mężem) Jerzego2, który kiedyś tu mówił, że rozdaje bonusy. 😉 Muszę dodać emotkę, bo się ludzie chyba nie orientują, że zazwyczaj jestem niepoważna.

Dokładnie przeciwnie, sam musisz być oderwany od realiów, by uważać, że UB w latach 40-50 miała tworzyć obyczajowe fałszywki na Sapiehę. Ówczesne służby nie tworzyły fałszywek obyczajowych, w tamtym okresie księży oskarżało się o szpiegostwo, albo działalność antypaństwową. Jednocześnie UB miało doskonały obraz poparcia dla duchowieństwa w społeczeństwie. Ks. Mistat był tego doskonałym przykładem. Odnoście realiów polecam też jego własne słowa, że groźby kary śmierci padały dopiero we właściwym śledztwie, zimą, a nie w sierpniu. Tak więc zamiast kubła wody polecam jednak realia.

Oskarżało się o sziegostwo , bo te informacje o sprawkach obyczajowych były kompletnie niewiarygodne.Zresztą te o szpiegostwo też nie, ale łatwiej było “spreparować” świadków. Poza tym , dobrze byłoby, żebyś wprowadził jakies elementy logiki do swojego wywodu . Jeśli zenania ks. Mistata pokrywały się z zeznaniami ks. Boczka , a te zostały przez UB uznane za niewiarygodne, to oznacza, że i te ks.Mistata też sa niewiarygodne. Prawdopodobnie podsunęli mu do podpisania przepisane lub nieco przeredagowane zenanie Boczka. Najlepiej byłoby , żeby IPN opublikował oba te zeznania w formie pliku pdf. Przypuszczam, , że nawet błedy otograficzne byłyby w tych samych miejscach np. nazwisko kardynała przez “ch” na końcu.

Laokon, widzę, że kolejny raz nie masz kompletnie wiedzy na temat przebiegu samego zdarzenia, dlatego wymyślasz niestworzone scenariusze.

Po pierwsze, ks. Mistat był oskarżony o szpiegostwo i zgodnie z ówczesnym prawem szpiegostwa się dopuścił, poprzez przemyt listów. Tu nie trzeba było niczego preparować, czy fabrykować, zwyczajnie on to zrobił.
Natomiast swoje zeznania dotyczące Sapiehy złożył w Słubicach, ZANIM rozpoczęło się śledztwo w Poznaniu i ZANIM UB dotarł do ks. Boczka. I nikt nie mówi, że zostały uznane za niewiarygodne, zwyczajnie ponownie ich nie raportowano, bo sprawę znano już z zeznań ks. Mistata. Teza o przeredagowanym zeznaniu Boczka jest zwyczajnie niemożliwa, ponieważ ks. Boczek nie składał zeznań, lecz pisał donos z własnej inicjatywy.

A co do błędów ortograficznych, to żaden argument. Sam bardzo często popełniam ten błąd, a co dopiero niewykształceni oficerowie UB, piszący raporty. Zobacz sobie jakie błędy kolejni oficerowie potrafili robić w nazwisku ks. Surgenta.

Dobrze, ks.Boczek nie składał zeznań, tylko donosy… Co to zmienia w kwestii zgodności ich treści z zeznaniami ks. Mistata ?

Ano to, że ks. Mistat jako pierwszy zeznał i to on wskazał ks. Boczka jako jedną z ofiar. Plus czterech innych księży.
Same zeznania są zgodne, ale wskazują inne wydarzenia. Ks. Mistat opisuje własne molestowanie i bicie laską. Ks. Boczek opisuje molestowanie księży i kleryków, bicie pasem i płacenie za seks przywilejami i pieniędzmi. W obu więc pojawia się ten sam motyw, przez co jedne zeznania potwierdzają drugie, ale nie są to identyczne opisy tej samej sprawy, co obala twierdzenie, że obaj księża dostali do podpisu gotowca.

Jednocześnie ks. Mistat i ks. Boczek nie mieli ze sobą kontaktu, Mistat przebywał w areszcie, odpada więc też wersja o ustaleniu zeznań, albo o wiedzy i wykorzystaniu przez ks. Boczka informacji które przekazał ks. Mistat.

“Jednocześnie ks. Mistat i ks. Boczek nie mieli ze sobą kontaktu.”

Ubecy mieli z nimi oboma kontakt i to wystarczało do uzgodnienia wszystkiego co im było potrzebne.

Serio sugerujesz, że bezpieka napisała ks. Boczkowi gotowy donos, a następnie skłoniła go, by go wysłał do nich samych w zamian za korzyści, po czym nie zaraportowała tego do centrali, bo ks. Boczek nie napisał tam niczego nowego? I ty zarzucasz innym oderwanie od realiów?

Ty to tak przedstawiasz jakby ubecy byli “rycerzami prawdy” i dążyli do jej wyjaśnienia. Ich prawda nie interesowała. Oni montowali procesy pokazowe. Z różnych zeznań, donosów montowali, mające pozory wiarygodności historie. Takie były realia.
A ty, jakbyś ich nie rozumiał. Chociaż sadzę, że dobrze rozumiesz, tylko tu strugasz…

Nie byli żadnymi rycerzami, ale działali celowo. Montując pokazowy proces o szpiegostwo nie mieli żadnego celu w podsuwaniu ks. Mistatowi fałszywki. Ani tym bardziej nie mieli potrzeby i celu w fabrykowaniu przez UB donosu do UB, w sprawie, którą UB znał, by następnie UB miał tę sprawę zignorować, bo nie była niczym nowym. I właśnie te okoliczności sprawiają, że zeznania Mistata i donos Boczka są wiarygodne, bo niezależnie i wzajemnie się potwierdzają.

W życiu tylu głupot w tak krótkim tekście nie przeczytałem…

Może dlatego, że krytyczna ocena dowodów, w oderwaniu od tezy, którą sobie z góry stawiasz sprawia ci problem.

“Swietosc JPII wynika z z jego dobrej woli i faktycznych imponująco głębokich intelektualnych i duchowych motywacji”. To stwierdzenie tez sie na dluzsza mete nie obroni (podobnie jak zdanie, ze “Slowacki wielkim poeta byl”). Nie dostrzegam tych “intelektualnych i duchowych” motywacji z zarznieciu przez JPII teologiii wyzwolenia, odbierania Küngowi prawa do nauczania czy bronienia Gröera nawet po jego smierci, gdy juz kazdy wiedzial, co to byl za zbrodniarz. “To mnie nie zachwyca”!

Konrad Schneider -dokładnie tak.

” Jego świętość nie wynika z jego nieskalaności, bycia gigantem moralności, ale z większego niż u innych heroizmu, także w mierzeniu się z ludzkimi dylematami, z jego dobrej woli i faktycznych imponująco głębokich intelektualnych i duchowych motywacji.”

Dobra wola to chyba trochę za mało by stawiać kogoś na ołtarze.
“Mierzenie się z ludzkimi dylematami”? Naprawdę? Tylko on jeden się mierzył?
A gdzie ten “heroizm, większy niż u innych”?
“Imponująco głębokie intelektualne i duchowych motywacje” nie mają żadnego znaczenia – liczą się czyny i efekty działań. Jak choćby setki tysięcy ofiar AIDS w Afryce z powodu zakazu używania prezerwatyw narzuconego przez Watykan.

Nie za dobra wolę i piękna motywację nadaje się tytuł Świętego. Ma być on (podobno) wzorcem dla wiernych do naśladowania. Sam autor artykułu jakby miał pewne co do tego wątpliwości, bo pisze, że NIE BYŁ on nieskalanym gigantem moralności. Trudno mi samemu to oceniać, ale nie wykluczam, że to może być prawda.

Celnie i w punkt. Imponująco głębokie intelektualne i duchowe motywacje kojarzą mi się z pracami doktorskim na wydziałach teologicznych, które napisze doktorant, przeczytają recenzenci, promotor i może kilka osób. Potem na półkę

Pani Aniu, chodziło mi ogólnie o tzw doktoraty o niczym pisane szczególnie przez duchownych. Jeśli miałbym wybierać to większy pożytek byłby z czasu poświęconego bliźnimi przez tych księży niż z czasu na te elaboraty. Wszak wszyscy będziemy sądzeni z miłości

Panie Krzysztofie, wzruszył mnie Pan zwłaszcza trafnością ostatniego zdania w zestawieniu z ilością czasu jaki tu marnuję.

Ale ja poważnie liczę, że ten potencjał o.Mariusza Stopy OP “Intuitionistic logic versus paraconsistent logic. Categorical approach” pod kierunkiem ks. prof. dr. hab. Michała Hellera nie zostanie schowany do szuflady, pomimo że to dwóch duchownych, to jednak są zaprzeczeniem Pana tezy, że imponująco głębokie duchowe motywacje zawsze muszą się skończyć na źle pojętej mistyce.

Pani Aniu, przez myśl mi nie przeszło, że marnuje Pani tutaj czas. Wręcz przeciwnie. Pozdrawiam

Chciałbym zwrócić uwagę, że komentarz p. Krzysztofa dotyczył wydziałów teologicznych, zaś doktorat o. Stopy został obroniony na wydziale filozoficznym.

Również mam nadzieję, że nie zniknie on w szufladzie, niemniej nie oszukujmy się, znika tam wiele doktoratów, także z nauk ścisłych, gdyby tak się stało w tym przypadku. Z tego co widzę, praca związane z doktoratem z fizyki ukazała się w Annales Henri Poincare, jest też cytowana.

Wracając do wydziałów teologicznych, nie czuję się kompetentny, by to kategorycznie oceniać, ale mam wrażenie, że w przypadku uczelni katolickich oraz niektórych tematów nie można liczyć na krytyczną analizę zagadnienia, ograniczenia dogmatyczne, zwyczajowe czy wręcz służbowe ją utrudniają i jest duże ryzyko, że prace doktorskie staną się mieszanką hagiografii i pochlebstwa. Może się mylę, ale jak doktorant takiej uczelni ma podejść do tematów typu “Eklezjologia w nauczaniu Św. Papieża X” czy z innej bajki “Techniki multimedialne w ewangelizacji na przykładzie diecezji Y”. Mam ponadto wrażenie, że same tematy narzucają już formę niemalże rozbudowanego wypracowania.

Z ciekawości spróbowałem zresztą sprawdzić listę doktoratów na wydziałach teologicznych UKSW i KUL. Na UKSW wszystkie linki zwracały błąd (ale wiemy, że prowadzone są badania o chrystianofobii na zlecenie MEiN, ponoć wpisują się idealnie w polską politykę naukową, warte są 7.5 mln PLN, więc na pewno ileś doktoratów przy tym powstanie), na KUL można znaleźć tytuły prac, dość zróżnicowane, choć moim zdaniem (laika) w większości niemające wiele wspólnego z teologią.

JohnTWaterhouse,
Tak, wiem że chodzi o doktorat z filozofii, a nie teologii. Ale my się tu orientujemy w temacie, stąd nie podajemy wszystkich odniesień do literatury fachowej i beletrystyki.

A może wiesz gdzie publikacje dr Stopy z dziedziny filozofii są dostępne?

Panie Krzysztofie, ja pozwolę sobie na jedną pozycję bibliograficzną, bo nasz towarzysz w dyskusji JohnTWaterhouse nam wytknął nieznajomość tematu, chyba o nauczanie JP2 chodziło.

Polityka 11.2023 z dnia 07.03.2023; Felietony; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: “Jezus i medycyna” autor Sławomir Mizerski

Takie króciutki fragmencik

“Media poinformowały, że jedna z warszawianek wyraziła oburzenie faktem, że lekarz, do którego się udała, odmówił jej wypisania recepty na antykoncepcję hormonalną, tłumacząc, że „Jezus ma dla niej inny plan”. To spore zaskoczenie; Szymon Hołownia, lider Polski 2050, zapowiedział, że nie polityk i nie biskup będzie decydował o tym, czy kobieta ma mieć dziecko, jednak mało kto się spodziewał, że decyzję podejmie Jezus.

(….) A wszystko pod ścisłą kontrolą Ducha Świętego, ponieważ – jak zapewniają – „kiedy zamykamy drzwi sypialni, Duch Święty z niej nie wychodzi”.

To co mnie najbardziej w tym opisie niepokoi to, że tam jest mowa o jednej z WARSZAWIANEK i nie mam śmiałości cytować tego co pominęłam wielokropkiem.

@Anna2

Z tego ci widzę na google scholar, trzy artykuły logiczno-filozoficzne zostały opublikowane w czasopiśmie Zagadnienia filozoficzne w nauce. Na stronach czasopisma dostępne są .pdf-y.

Bynajmniej nie było moją intencją wytykanie komukolwiek nieznajomości tematu ;-), w kwestii teologii raczej się przyznaję do własnej ignorancji, której nie uleczyła hobbystyczna lektury kilku tekstów na przestrzeni ostatnich lat.

Pani Aniu, wydaje mi się, że Pan John niczego nam nie wytknął, co sam potwierdził.
Raczej nie zmienię zdania w kwestii tego, że duża część rozpraw doktorskich jest laniem wody.
A o co chodzi z tą Warszawianką? I co Pani ukryła pod kropkami?

Co pan Johnny to ja nie wiem, nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru…. Nie będę zdradzać co ukryłam pod kropkami, bo nie mam odpowiedniej pozycji z literatury pod ręką, natomiast chciałam przypomnieć, że Pana to Mama już prosiła, żeby następna była pobożna (w zasadzie to chodziło o pobożną w drodze).

Problem z oskarżeniami wobec Jana Pawła II jest taki, że te oskarżenia jemu samemu nic już zrobić nie mogą. On nie żyje, jest w domu Pana. Ale trwa instytucja, którą on kierował: Kościół najpierw krakowski, potem powszechny. Ta instytucja ma swoją pamięć i swoją odpowiedzialność. To fakt, że 50 lat temu skrzywdzonymi dziećmi przejmowano się mniej, mniej sobie zdawano sprawę z ich traumy. Ale dziś już wiemy, że trzeba przejmować się bardziej, że ich trauma jest ogromna. I co? Który biskup aktywnie szuka skrzywdzonych? Który próbuje do nich dotrzeć, przeprosić, zadośćuczynić? Wiem, że tacy są, ale to mniejszość, ogólna postawa w Polsce jest taka, że to nie instytucja jest odpowiedzialna, a wyłącznie bezpośredni sprawca. Nawet patrząc na to przez pryzmat szczególnego związku biskup-ksiądz w analogii ojciec-syn, to ja, jako ojciec 5 dzieci, jakby któreś ostro narozrabiało, to czułbym się odpowiedzialny za krzywdę. Miałbym świadomość, że coś zrobiłem źle, że w którymś miejscu zawiodłem. A przecież teraz powinniśmy mieć też pełną świadomość, że biskup jest ojcem również tych skrzywdzonych. I to bardziej niż księży-krzywdzicieli.

“Nawet będąc ewentualnie świadkiem przestępstwa – ojciec/biskup pozostaje w relacji z synem/księdzem, któremu ufa, wierzy, którego nieraz idealizuje i którego gotów jest bronić, wypierając ze świadomości oczywistość jego winy. W każdym cywilizowanym postępowaniu karnym najbliżsi oskarżonego mają prawo uchylić się od obowiązku zeznawania, zwłaszcza obciążającego”.

Hipotetyczna sytuacja w sądzie:
– Czemu nie zgłosił Pan do prokuratury, że Pana kolega z pracy molestuje dzieci? Przecież miał Pan taką wiedzę.
– Wysoki Sądzie, ale on jest dla mnie jak brat.
– A, to w porządku.

Czy Autor artykułu nie widzi problemu z takim rozumowaniem?

Łukasz, zgadzam się z Tobą. Może to najwyższy już czas żeby skończyć z jakąś chorą relacją biskup kapłan na zasadzie ojciec syn. Jeśli tak ma być to niech sobie biskup zaadoptuje wszystkich księży. Zawsze mnie też razi, gdy ktoś do księdza mówi proszę ojca. Albo ksiądz do faceta lub kobiety synu lub córko.

“Ignorowanie doktrynalnie pojmowanej roli biskupa jako ojca wszystkich diecezjan – w tym także, a może przede wszystkim, podległych mu kapłanów – budzi mój sprzeciw.” Jeżeli jedno dziecko zrobi krzywdę drugiemu, to jaki ojciec zignoruje skrzywdzone, a z miłością pochyli się nad krzywdzącym?

“Nawet z metodologicznego punktu widzenia należałoby sięgnąć w ramach wspominanej wcześniej analizy źródeł do powszechnie dostępnych dzieł i wypowiedzi Karola Wojtyły/Jana Pawła II. Choćby do tych, które dotyczą jego rozumienia biskupiego charyzmatu.”

Nie sądzę, że trzeba sięgać aż do “Wstańcie, chodźmy”. Wystarczy lektura listu skierowanego do biskupów, w kontekście nadużyć seksualnych kleru. Papież nawet nie ukrywa tam, że w obliczu gwałtów na dzieciach najbardziej poszkodowani są… biskupi. Bo oni teraz będą cierpieć, ponieważ mleko się rozlało i złe media się dowiedziały.

Stawia to pod dużym znakiem zapytania cały personalizm Jana Pawła II z rzekomym stawianiem człowieka w centrum. Przecież nawet najważniejszy dokument w sprawie pedofilii, Sacramentorum sanctitatis tutela, główny akcent kładł na sakramenty, a nie na ofiary.

Nadal jest tak! To biskupi są skrzywdzeni, to im sie zle dzieje! Nie my, nieumarli ! O nas cisza! Ukarani biskupi to prawie wszyscy emeryci! Procesy trwają w Watykanie latami!! A miały trwać mac 3 miesiace według VELM czyli motu proprio. Proces Dzięgi trwa juz lata! I co? Końca nie widać! Nie szuka sie nas! W zadnej diecezji! Niestety pontyfikat JPII pod to co sie dzieje położył podwaliny.

Tomku, Twój komentarz pozwala szerzej spojrzeć na problem poprzez słowa ‘nie szuka się Nas’ celowo napisałem wielką literą. Nigdzie wcześniej nie spotkałem się z takim położeniem akcentów. Spójrz jaki to paradoks, że powołując się na JP2 przypominały mi się odmieniane przez wszystkie przypadki jego słowa: ‘szukałem Was a teraz Wy przyszliscie do mnie’.

Taka jest prawda Krzysztofie- mimo moich wielokrotnych próśb kierowanych do Prymasa aby nas zaczęto szukac w całej Polsce, tak sie nie dzieje a Prymas i to jako delegat EP milczy…. piękne słówka prawią a w rzeczywistości nas mają gdzieś! Bo im tam wygodnie! Bo bogactwa mają….

Doświadczenie (ich) uczy, że bardziej opłaca się o tym nie mówić, jak mówić. Tam, gdzie zaczęto o tym mówić, kończyło się to bardzo źle, dla nich. To nie jest tak, że “mają Was gdzieś”. Mają Was w swej uwadze, i to bardzo. Stanowicie dla nich realne zagrożenie i tak długo będą udawali, że Was ignorują, jak długo będą mogli. To, jak długo będą mogli, zależy od Was i od tego jaką drogę dochodzenia swoich racji obierzecie. Prymas, biskupi i struktury kościelne nie są to drogą.

Panie Marku, póki sie przepisy prawa karnego sie nie zmienią to my nic nie możemy uczynić. Przepisy muszą być inne, likwidujące przedawnienie pedofilii nawet gdy sprawca juz nie żyje. I póki takich przepisów nie będzie, nie będą uchwalone przez parlament to nic sie nie zmieni.

Tu, na tym portalu głosno zabralem głos w lutym 2021 roku i co? Dzięga jak milczał tak milczy… to samo było i jest gdy głos zabierał O. Tarsycjusz i O. Marcin.

Nie byłem pewien, ale kilka wpisów, a szczególnie jednego duchownego, mnie przekonały.

Może na przykładzie, pierwszym z brzegu. Wspominasz, o ile się nie mylę, o Marcinie Mogielskim. W 2008 Paweł Kozacki wypowiada się krytycznie w sprawie Dymera, i o postawie biskupów, stając się po stronie “prawdy”. Ten sam Kozacki w styczniu 2021 nad truchłem Macieja Zięby wygłasza piękne kazanie. Niedługo po tym szambo wybija, w kilku miejscach. Kozacki twierdzi, że nic nie wiedział. I gdzie jest ta “prawda”? No nie w kościele i to nawet rozumianym jako cała wspólnota, bo nie ma jej też raczej w miejscu, które popełnia publikacje czegoś tak wręcz nieprzyzwoitego, jak tekst pod którym piszemy. Takie i podobne zjawiska to tylko wentyl, żeby w kontrolowanych warunkach uszło trochę smrodu, i całkiem nie wybiło.

Życzę Ci dużo siły:)

https://tvn24.pl/polska/wychowankowie-bronia-ks-andrzeja-ra52344
http://idziemy.pl/kosciol/uroczystosci-pogrzebowe-sp-o-macieja-zieby-op-/67468
https://www.tygodnikprzeglad.pl/dominikanie-nic-widzieli-nic-slyszeli/

Krzysztofie – od prawie 5 lat chodzę z podniesioną głową, przestałem się bać, wstałem z kolan , choć za to wszystko płacę ogromną cenę utraty zdrowia….

Oczekiwania… nie siedzcie cicho! Zabierajcie głos mocno i wyraznie, piszcie gdzie sie da a Wasze listy publikujcie! Miejcie odwagę płynacą z Ewangelii nie z klerykalizmu. Brońcie prawdy! Nawet jesli jest niewygodna dla biskupów bo ujawnia przerażajacą przeszłość wielu dzieci i nastolatków. Proście waszych proboszczów aby wywiesli plakat o zranionych w Kościele,
gdzie są informacje o udzielanej pomocy. Bo tego plakatu nie ma w gablotach… bo jest niewygodny… naciskajcie Waszych biskupów aby zaczeli nas szukać! Bo nie szukają! Oczekują przeczekania i abysmy wszyscy zapomnieli o tych, którzy żyją juz tyle lat bez pomocy.
Dziękuję. Pozdrawiam Cię.

“Nawet będąc ewentualnie świadkiem przestępstwa – ojciec/biskup pozostaje w relacji z synem/księdzem, któremu ufa, wierzy, którego nieraz idealizuje i którego gotów jest bronić, wypierając ze świadomości oczywistość jego winy. W każdym cywilizowanym postępowaniu karnym najbliżsi oskarżonego mają prawo uchylić się od obowiązku zeznawania, zwłaszcza obciążającego”.

Tutaj Pan Lasota poszybował tak wysoko, że osiągnał wysokość nonsensu…
Przede wszystkim, nawet więszkość biologicznych rodziców potępiłaby działanie swoich dorosłych dzieci, krzywdzacych seksualnie dzieci. Tej relacji biologicznej nie ma między biskupem a jego księdzem. Jest powiązanie korporacyjne wynikające ze stosunków służbowych. Inne “uduchowione” powiązania, którymi zamydlają oczy wiernym i chyba właśnie o to w tej całej metodzie chodzi. To w większości narracja, jakże powszechna w Kościele, której zadaje kłam rzeczywistość bo jest w istocie oderwana od rzeczywistości. Jednym z dowodów na to jest ignorowanie cierpienia ofiar, pomijanie, uciszanie ich w celu obrony własnej skóry i dobrego imienia korporacji (także własnych dochodów). W końcu ofiary to też dzieci biskupa (idąc tym tokiem myślenia). Relacja rodzicielska pomiędzy księżmi i biskupami to anachroniczny związek, o którym zapomina się, gdy dochodzi między nimi do kontaktów seksualnych? No bo trzeba byloby to nazwać kazirodztwem. Wtedy już istnienie tej relacji zanika. Nie wierzę w taką średniowieczną duchowość, gdzie w wielu przypadkach wyuzdanie, cynizm i cwaniactwo kompletnie przyćmieniewa tę cnotę.

@Damian
Zgadzam się z pańskim komentarzem.
Ja sobie nie wyobrażam żadnego rodzica broniącego do upadłego własnego syna, który wykorzystywałby dzieci….
To jest jakiś kosmiczny absurd ! Zdarzają się takie przypadki, jasne, ale to promil!
Poza tym te osoby wiążą więzy krwi.

Po drugie, tak jak pan pisze, idąc za tym tokiem rozumowania biskup współżyjący z klerykiem czy księdzem powinien siedzieć w więzieniu za… kazirodztwo… Np. Paetz…

Ciekawa koncepcja prawda ? Na tyle absurdalna jak fakt, że bp jest jakimś rzekomym “ojcem” księdza…
Jest tylko jego szefem /przełożonym i nic więcej.

To co mnie razi w razi w tym artykule to anachroniczny język charakterystyczny dla wielu duchownych, teologów czy fanatycznych dziennikarzy katolickich. Język żywcem wzięty z czasów biblijnych czy średniowiecznych. Język, który służył jako narzędzie do mydlenia oczu wiernym od wieków. Dziś on brzmi na tyle anachronicznie co i irytująco a czasem wręcz infantylnie. Przy tym jest on obecnie często błędnie rozumiany, wprowadza zamieszanie pojęciowe. NIE MA NATURALNYCH RELACJI OJCIEC-SYN, MATKA-CÓRKA POMIĘDZY ZWIERZCHNIKAMI A PODWŁADNYMI W KOŚCIELE. Nie ma biologicznej ani innej podstawy do używania w odniesieniu do wiernych także. Czemu te anachronizmy mają służyc w obecnych czasach?

Wraz z anachronicznym językiem idzie często anachroniczne myślenie. Zatopienie się w czasach, które już nie istnieją. Rozumienie współczesnego świata w sposób, który nie jest kompatybilny z obecną rzeczywistością. To próba połączenia dwóch naczyń, których połaczyć się już tym sposobem nie da.

Majestatyczna w wyrazie jest mysl Lasoty, mysl niesie jednak paskudna i robaczywa. Patrze i wlasnym oczom nie wierze:

“Nawet będąc ewentualnie świadkiem przestępstwa – ojciec/biskup pozostaje w relacji z synem/księdzem, któremu ufa, wierzy, którego nieraz idealizuje i którego gotów jest bronić, wypierając ze świadomości oczywistość jego winy. W każdym cywilizowanym postępowaniu karnym najbliżsi oskarżonego mają prawo uchylić się od obowiązku zeznawania, zwłaszcza obciążającego. Szkoda, że formułowane dzisiaj zarzuty, ba, wyroki medialne konsekwentnie unikają takiej refleksji.”

Jakiej refleksji, czlowieku? Ze Wojtyla, czlowiek na tamte warunki stosunkowo swiadomy i wyksztalcony, wybieral ochrone seksualnego drapieznika majac przed oczami absolutny dramat dziecka? Ze ofiara byla w relacji do owego drapieznika w pozycji absolutnie niesymetrycznej: za ofiara stal w najlepszym wypadku zdeterminowany ojciec i matka, za agresorem – hierarcha i potega calej instytucji, cieszacej sie wtedy ogromnym spolecznym zaufaniem? Prawo od uchylenia sie od zeznan? Czymze zatem roznilo sie postepowanie Wojtyly od solidarnosci wlasciwej czlonkom wloskiej mafii, przeciez takze ich lacza czesto glebokie, porownywalne z rodzinnymi, wiezi?

Pieklem tu pachnie, drogi Panie, a nie myslowa uczciwoscia.

„(…) nikt, poza ich heroicznymi matkami, nie okazał dostatecznego współczucia i wsparcia” Abstrahując od reszty tematu, taka tylko uwaga – to stwierdzenie jest pochopne i może być bardzo raniące dla setek ofiar, którym matki nie okazały żadnego wsparcia. Zjawisko wyparcia prawdy przez najbliższych jest powszechne i wielokrotnie dzieci spotykały się z odpowiedziami typu „nie bluźnij na księdza”, a nie żadnym wsparciem. Warto o tym pamiętać, bo problem pedofilii jest problemem społecznym, gdzie ofiara jest wielokrotnie wtórnie traumatyzowana także niedowierzaniem otoczenia i rodziny. I to niedowierzanie nie dotyczy tylko przypadków księży, ale też rodziny czy sąsiadów. Jest to pewien mechanizm nie do końca zrozumiany, choć autorytet (księdza) też ma tu wpływ. Każda historia jest inna, ale historii, gdzie dziecko zostało zupełnie samo lub bało się powiedzieć komukolwiek, nie brak.

Świetny komentarz. Strzał w 10! To właśnie ten fałszywy autorytet, nad którym pracowano przez wieki, aby zdobyć i pozycję i dobra materialne. A i także często przesadny, niczym niezasłużony szacunek ( nawet za samo bycie kapłanem).

Dokumentacja dotycząca sprawy b. kardynała Mc Carricka ujawniona w całości przez papieża Franciszka dowodzi, że zarzuty wobec Jana Pawła II były kłamliwe. Z kolei przypadek kardynała G. Pella oznacza, że można niewinnego człowieka oskarżyć i skazać na podstawie fałszywych zarzutów, a dowody można spreparować. Motywem twórczości Ovrbeeka może być jego antykatolicki fanatyzm religijny oraz zlecenie wrogów Kościoła.

Sprawy Pella widzę też pan Tadeusz nie zna, przecież prawnikom Pella nie udało się obalić żadnego z dowodów, został wypuszczony, bo dowiedziono błędów proceduralnych przy skazaniu.

A pisząc o “antykatolickim fanatyzmie” Overbeeka tym bardziej pokazujesz, że zwyczajnie nie znasz osoby, a rzucasz oskarżenia. Wstyd.

Już ci linkowałem, wyciągałeś wtedy z tekstu wnioski, których tam nie było. Powtórzę – powodem zwolnienia było nieuwzględnienie w procedurze zasady dubio pro rero, a nie obalenie któregokolwiek z dowodów. Same dowody nadal są w użyciu w innym procesie, wytoczonym cywilnie przez ojca jednej z ofiar przeciwko spadkobiercom Pella. Przypomnę, że Australia opiera się w orzecznictwie o Common Law, więc obalonych dowodów nie da się wykorzystać ponownie w procesach cywilnych, jest on możliwy, bo dowody w procesie karnym zostały uznane za wiarygodne (tylko to otwiera prawo do roszczeń cywilnych).

Nic w tamtym tekście o uchybieniach proceduralnych nie było.To są twoje interpretacje . Nie spotkałem nikogo oprócz ciebie, kto by tak to rozumiał .

Polecam więc lekturę tamtejszego prawa w zakresie możliwości wytoczenia procesu cywilnego po wygranym procesie karnym. Zaś argument, że ludzie tego nie rozumieją to żaden argument, zwłaszcza, że w tej sprawie w większości przypadków padają niestworzone tezy, że dowody fałszowano, albo, że udowodniono oskarżającym kłamstwo. Sam takie bezpodstawne tezy podawałeś.

laokon, idziesz ręka w rękę ze swoimi argumentami z red.Guzik, która broni tak samo kardynała Dziwisza jak kardynała Pella i jeszcze paru inych kwestii, co do których wiem, że nie ma racji. Za każdym razem jak wspominasz Pella, to mi się przypominają te artykuły red.Guzik na deonie że należy być ostrożnym z oskarżaniem kard.Dziwisza bo kard.Pell był niewinny, tak samo niesłusznie oskarżony. A wtedy reszta prasy relacjonowała jak red.Kraśko odbił się od ściany w Kurii Krakowskiej. laokon, może pisz artykuły razem z red.Guzik?

A tu masz szczegółowe wyjaśnienie sprawy od strony prawnej. Kluczowe w tym jest, że ława przysięgłych uznała Pella winnym na podstawie materiału dowodowego, Pell podniósł to w apelacji, która odrzuciła jego wniosek, dowodząc, że ławnicy działali właściwie. Do Sądu Najwyższego trafiło zaskarżenie właśnie tej odrzuconej apelacji, gdzie Pell argumentował, że doszło do błędu proceduralnego dokonanego przez sędziów, którzy przyjęli werdykt ławy.
Sam SN nie brał w ogóle pod uwagę winy, czy niewinności Pella, zajmował się sprawą administracyjną, dotyczącą wyłącznie prawidłowości wydanego wyroku.
https://theconversation.com/how-george-pell-won-in-the-high-court-on-a-legal-technicality-133156

No tak, kolega besserwisser nawet na prawie australijskim się zna jak nikt. Nie trzeba obalać dowodów, wystarczy, że są one za słabe do skazania. Oskarżenie oparto wyłącznie na zaznaniu jednego z pokrzywdzonych, ale inne zeznania(20 świadków) temu przeczyły. Proces cywilny wytoczył ojciec jednego z rzekomo pokrzywdzonych-zmarłego w 2014 roku, a proces karny to rok 2019 r. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

Widzę, że nadal nie znasz kompletnie tej sprawy, ani tamtejszych procedur prawnych. Oczywiście, że trzeba było obalić dowody. Był na to czas w pierwszej instancji. Twoje twierdzenie, że było to jedno zeznanie podważone przez licznych świadków nie ma odzwierciedlenia w faktach, dowody skarżących były na tyle mocne i jednoznaczne, że to Pell w, ich obliczu musiał mierzyć się z, procedurą odwróconą. Taką procedurę stosuje się wyłącznie w przypadkach, gdy dowody przeciw oskarżonemu są na tyle mocne i jednoznaczne, że to on musi wtedy przedstawiać dowody niewinności. Pell je przedstawił i poległ. Nie zdołał się obronić, do tego przedstawił niewiarygodnego świadka. Wyrok ławników był jednogłośny. Dlatego też Pell w pierwszej apelacji nie podważał materiału dowodowego (ten jednoznacznie wskazał winę), lecz skarżył procedurę (chciał wykazać, że oddanie decyzji ławie przysięgłych było błędem). Tu również poległ. Dopiero w SN udało mu się skutecznie zaskarżyć odrzucenie apelacji. Znów, nie z powodu dowodów, które jednoznacznie wskazały że był winnym pedofilii, a wyłącznie z powodu kruczków prawnych w procedurze. I tu wygrał, co oznaczało, że mimo udowodnienia pedofilii wyszedł na wolność.

Sprawa cywilna została wytoczona w 2022 roku. W 2014 jeden z pokrzywdzonych zmarł, a nie, że wtedy wytoczono sprawę. Sprawa cywilna dotycząca udowodnionej winy może być wniesiona dopiero po procesie karnym. Dlatego też proces cywilny trwa, a Pell (obecnie spadkobiercy) jest w nim stroną winną, ponieważ udowodniono mu winę. Uniknięcie kary więzienia z powodów proceduralnych nie oznacza cywilnej niewinności, ponieważ Pell dopuścił się pedofilii.

Sprawa miałaby dalszy ciąg, gdyby nie śmierć Pella, bo obecnie udało się dotrzeć do kolejnych jego ofiar.

@laokon
” Nie spotkałem nikogo oprócz ciebie, kto by tak to rozumiał ”

Nie wypowiadałem się na temat tego pana bo dla mnie to sprawa jasna jest.

Ale na potwierdzenie napiszę, że dokładnie tak jak Wojtek to rozumiem i jestem zdania, że ten pan nie udowodnił w żadnym razie swojej niewinności czyli faktu, że czegoś nie zrobił a jedynie z powodów proceduralnych tak się stało jak się stało.
Uważam, że gdyby żył czy prędzej czy później sprawiedliwość by go dopadła.

Nie ma tu nad czym deliberować. To nie żaden męczennik.
Chronił pedofili jak każdy inny bp i na dodatek sam miał na sumieniu podobne czyny.

@jerzy “Ale na potwierdzenie napiszę, że dokładnie tak jak Wojtek to rozumiem i jestem zdania, że ten pan nie udowodnił w żadnym razie swojej niewinności czyli faktu, że czegoś nie zrobił a jedynie z powodów proceduralnych tak się stało jak się stało.”

W żadnym kraju na świecie nie jest tak , żeby oskarżony musiał udowadniać swoją niewinność. To oskarżyciele muszą mu udowodnić winę.

Najlepiej załóżcie sobie z Wojtkiem I Damianem “trojkę NKWD” i będziecie sobie sądzić według tej “odwróconej” zasady ,a potem ,bez prawa do odwołania w tył głowy i do dołu z wapnem.

Chyba już ta nienawiść do Kościoła odbiera niektórym władzę umysłowe.
I niech Pan sobie sprawdzi w słowniku znaczenie słowa “proceduralny”.

laokon… wygugluj sobie po angielsku… wpisz do translatora jesli czytanie po angielsku jest dla Ciebie problemem. Jest tak jak pisze Wojtek. Na stronach anglojezycznych jest ten problem dosc szeroko opisany.

Uważni obserwatorzy procesu Pell przeciwko Królowej zdawali sobie sprawę, że sprawa ta nigdy nie powinna była pojawić się w sądzie. Policyjne dochodzenie, które doprowadziło do postawienia kardynałowi bezpodstawnych zarzutów, było plugawą, przypominającą trolling akcją. Podczas przesłuchania wstępnego na sędzię pokoju wywierano ogromną presję, aby doprowadziła do procesu na podstawie zarzutów, które, jak dobrze wiedziała, były bardzo słabe. Podczas procesu prokuratorzy koronni nie przedstawili żadnych dowodów potwierdzających, że domniemana zbrodnia w ogóle została popełniona. Oparli swoją argumentację wyłącznie na zeznaniu powoda, choć zeznanie to z upływem czasu stawało się coraz bardziej niespójne i było – jak dowiedziono – głęboko błędne. Nie istniały żadne fizyczne dowody potwierdzające oskarżenie ani jacykolwiek świadkowie, którzy mogliby poświadczyć stawiane kardynałowi zarzuty.
Wprost przeciwnie. PODCZAS PRZESŁUCHANIA ŚWIADKÓW OSOBY DWADZIEŚCIA LAT WCZEŚNIEJ (TO JEST W CZASIE, KIEDY POPEŁNIONE MIAŁY ZOSTAĆ DOMNIEMANE PRZESTĘPSTWA) BEZPOŚREDNIO ZWIĄZANE Z KATEDRĄ W MELBOURNE OŚWIADCZYŁY POD PRZYSIĘGĄ, ŻE NIE JEST MOŻLIWE, BY WYDARZENIA PRZEBIEGŁY TAK, JAK UTRZYMYWAŁ POWÓD: ANI RAMY CZASOWE PRZEDSTAWIONE PRZEZ PROKURATURĘ, ANI PODANY PRZEZ SKARŻĄCEGO OPIS ZAKRYSTII W KATEDRZE (GDZIE RZEKOMO MIAŁO DOJŚĆ DO AKTÓW WYKORZYSTANIA SEKSUALNEGO) NIE MIAŁY ŻADNEGO LOGICZNEGO SENSU. OWE OBSZERNE ZEZNANIA W OBRONIE KARDYNAŁA NIE ZOSTAŁY NIGDY PODWAŻONE PRZEZ PROKURATURĘ.
Co więcej, jest absolutnie nieprawdopodobne, żeby zarzucane mu czyny mogły rzeczywiście mieć miejsce, co zostało później potwierdzone przez obiektywnych obserwatorów i komentatorów, także tych, którzy nigdy wcześniej nie występowali w obronie kardynała Pella (oraz jednego, który zawzięcie go przedtem krytykował).
Sprawa Pell przeciwko Królowej była prowadzona w sposób, który wzbudził wielkie wątpliwości co do poszanowania przez władze stanu Wiktoria elementarnych zasad prawa karnego krajów anglosaskich, takich jak domniemanie niewinności oraz spoczywający na państwie obowiązek przedstawienia dowodów „ponad racjonalną wątpliwość”. Mając to na uwadze, sędzia Mark Weinberg (ten, który zgłosił odrębne zdanie co do decyzji podjętej w sierpniu 2019 roku w wyni-ku rozprawy apelacyjnej) zwrócił uwagę na istotną prawniczą kwestię, osłabiając tym samym przedstawione przez swoich kolegów-sędziów uzasadnienie utrzymania w mocy wyroku skazującego kardynała Pella. Otóż, zakładając absolutną wiarygodność skarżącego, zarówno prokurator, jak i koledzy Weinberga ze składu sędziowskiego rozpatrującego apelację uniemożliwili przeprowadzenie jakiejkolwiek obrony. Stosując owo kryterium absolutnej wiarygodności powoda, nie żądano przedstawienia jakichkolwiek dowodów przestępstwa, nie
było też żadnego potwierdzenia przedstawianych zarzutów; liczyło się wyłącznie to, że skarżący wydawał się szczery. Nie była to jednak poważna argumentacja sądowa w myśl wielo-wiekowej tradycji prawa precedensowego (ang. common law).
Był to akt oparty na wrażeniach czy wręcz na sentymentach i nie powinien był stać się czynnikiem decydującym w kwestii uznania człowieka winnym nikczemnej zbrodni oraz pozbawienia go jego dobrego imienia i wolności.

laokon, zamiast pisać tyle wystarczyło żebyś powiedział, że ofiary niewystarczająco głośno krzyczały, bo kamery już zdaje się mają być obowiązkowo w miejscach spotkań sam na sam ludzi z duchownymi.

Laokon, całość werdyktu skazującego, ze wskazaniem konkretnych dowodów przeczy cytowanemu artykułowi. Nie dowiedziono, mimo prób, niespójności, czy błędu w zeznaniach powoda.
Obrona Pella powołała świadków mających dowieść, że nie mogło go tam być w chwili popełnienia przestępstwa, w dodatku jeden ze świadków obrony kłamał. Kłamstwem jest też, że uznanie wiarygodności powoda było odebraniem prawa do obrony Pellowi, wręcz przeciwnie, takie postawienie sprawy pozwoliło obronie na wykorzystanie zasady odwrotnej, gdzie oskarżony ma wolną rękę w przedstawianiu dowodów swojej niewinności. Obrona miała bardzo szerokie pole manewru, łącznie z przeprowadzaniem testów wiarygodności powoda, co zrobiono w eksperymencie sądowym z użyciem sutanny Pella. Obrona sugerowała, że nie było możliwe, by poszkodowany miał rację mówiąc, że Pell rozpiął rozporek przez sutannę, ale poległa, gdy poszkodowany bez problemu pokazał, jak to wyglądało na oryginalnej sutannie.

Jak wspominałem, argument słabości dowodów jest kompletnie bezpodstawny, bo sam Pell nawet w apelacjach ich nie próbował obalać, skupił się na kruczkach prawnych i procedurze.

“Kłamstwem jest też, że uznanie wiarygodności powoda było odebraniem prawa do obrony Pellowi, wręcz przeciwnie,”
Zarzucasz kłamstwo sędziemu Sądu Apelacyjnego Stanu Wirginia ,Markowi Weinbergowi, który właśnie to napisał w swoim 200 stronicowym zdaniu odrębnym do wyroku tego sądu( podjeto decyzję2:1)oddalającego apelację?

Nie zarzucam kłamstwa sędziemu Weinbergowi, zwyczajnie złożył zdanie odrębne, do czego miał prawo. Dwoje bardziej doświadczonych sędziów z dłuższym stażem takich wątpliwości nie miało, podobnie jak ława przysięgłych, która jednogłośnie wskazała na winę Pella, mimo podania przez obronę 13 kontrargumentów odnośnie zarzutów. Dlatego też w Sądzie Najwyższym Pell nie podnosił kwestii swojej niewinności, tylko łapał się wyłącznie kwestii proceduralnych, co mu się udało.

@laokon

Ten Twój ostatni wpis to Twój własny komentarz czy został wzięty z jakiegoś artykułu i trochę przerobiony przez Ciebie? Jego styl odbiega od Twoich poprzednich wpisów zamieszczonych w tym wątku… A może sie mylę?

Damian, tekst nie pochodzi z artykułu, tylko z wstępu do książki kardynała Pella “Dziennik Więzienny”, gdzie Pell kreuje się wbrew faktom na męczennika.

@Tadeusz
czyli jest cudownie, tylko jakimś dziwnym trafem ławki robią się coraz bardziej puste, na religię chodzi coraz mniej młodych, kolędę z roku na rok przyjmuje coraz mniej osób (w tym i ja) no ale cóż tam…
Po nas choćby potop.

A raporty polecam czytać w całości, zacząć od tego z Francji, na temat Pawła M., McCarricka etc.
Całe a nie ich streszczenia w “katolickich pismach”

W sprawie pedofilii Kosciol jest atakowany za to ze jest Kosciolem. Co to znaczy?

Chodzi o co co jest ostateczna misja Kosciola? Przygotowanie czlowieka na spotkanie z Bogiem h=juz tu na ziemi ale przede wszystkim na finalnie spotkanie z Bogiem w wiecznosci!

W tej optyce kto jest w bardziej krytycznej sytuacji, sprawca czy ofiara? Oczywiscie ze sprawca!

Od wiekow Kosciol dlatego duzo bardziej zajmowal sie nawraceniem sprawcy niz pomaganiem ofarom bo do tego sa jeszcze inne lepsze, instytucje w tym swiecki wymiar sprawiedliwosci. A nawracaniem zajmuje sie wylacznie Kosciol i nikt go w tym nie zastapi!

I wlasnie to sie zarzuca perwersyjnie dzis Kosciolowi i niestety Kosciol wpadl w te pulapke (dzieki niektorym bojazliwym biskupom , ksiezom i nakreconym swieckim jak Terlikowski etc) i nieslusznie przyznaje racje ze robil zle, a to jest nie prawda bo spelnial swoja najglebsza misje.

x Ireneusz
A życie pokrzywdzonych ofiar zostało zniszczone, raz na zawsze. Jasne, ze wg Ciebie Kościół robił dobrze i dalej dobrze, ze tuszuje zamiast pomagać ofiarom? A do tego odmawia współpracy ze słuzbami świeckimi. Przez wieki służby świeckie nie miały dostępu do akt i u nas w Polsce dalej nie mają. Rozumiem, że bardziej żal Ci sprawców niż zgwałconych dzieci, których życie ten czyn(y) zniszczył. Czasem raz i na zawsze. Ciekawa ta Twoja optyka… Tak uczą wrażliwości i zrozumienia zbrodni w seminariach? Rozumiem, ze pisząc x. przed imieniem tak zostałeś uformowany, bedąć właśnie tam.

x. Ireneusz… I jeszcze dodam, ze zdecydowana większość zgwałconych ofiar już więcej do kościoła nie pójdzie. A jeden sprawca może mieć setki ofiar. Czy oni zatem nie mają szans na zbawienie, zawiedzeni przez i skrzywdzeni przez ludzi Kościoła bo ten skoncetrowany jest na ochranianiu i nawracaniu swoich pracowników (księży i biskupów)? Z Twojej optyki wygląda tu na podwójną krzywdę wyrządzoną przez Kościół…

@x Ireneusz
Z całym szacunkiem ale to są po prostu nonsensy co pan pisze.

“W tej optyce kto jest w bardziej krytycznej sytuacji, sprawca czy ofiara? Oczywiście ze sprawca!”

Czyli pozwalanie sprawcy na… gwałcenie kolejnych dzieci (bo tymże właśnie jest przeniesienie go na inną parafią zamiast… do więzienia!) to wg pana dla sprawcy…

“Przygotowanie czlowieka na spotkanie z Bogiem” ??

Na litość boską, czy pan sam czyta co pan pisze ?!
To jest coś obrzydliwego.

Dbaniem o jego “spotkanie z Bogiem” byłoby jego osadzenie w więzieniu aby odpokutował i wyrzucenie ze stanu duchownego.
Nic innego.

Przecież w tych działaniach Kościoła nie ma żadnej troski o nawrócenie sprawcy. Troską o nawrócenie byłoby sprawiedliwe ukaranie, wzięcie odpowiedzialności, zadośćuczynienie. Tego nie ma i nie było i za to krytykuje się Kościół.

Żebym nie pomieszała, bo teologiem nie jestem, to taki cytat:

“Tutaj wchodzi cała teologia potrydencka, ze swoim akcentem położonym na wyjątkowość kapłanów. Święcenia kapłańskie dokonują w księdzu przemiany
na gruncie ontycznym, przemieniając go w Chrystusa. Kapłan zastępuje Boga na ziemi.”

Księże Ireneuszu, czy mogę prosić o wyjaśnienie
tego jak ktoś, w kim dokonała się przemiana ontyczna,
niezmazywalne święcenia kapłańskie i jest powołany
do przygotowywania ludzi do spotkania z Bogiem
w wieczności może doprowadzać ludzi do tego, że
odchodzą z Kościoła i nie mają ochoty na przyjmowanie
Najświętszego Ciała Chrystusa z uświęconych rąk
kapłana, które wcześniej dopuszczały się zupełnie
nieuświęconych krzywd na innych?

To nie jest ironia. To jest poważne pytanie czym są święcenia kapłańskie.
Jak się ma grzeszność kapłana, do tej cudownej mocy święceń, że pomimo bycia znakiem Chrystusa nie prowadzi do nawrócenia, ale do odwrócenia?

Anna2, teologiem jestem, do tego cytujesz moje słowa, więc może ja odpowiem. Tu doktryna jest wcześniejsza, bo sięga jeszcze św. Augustyna, chociaż jej szczytowy rozwój, to scholastyka średniowieczna. A według niej osobista dyspozycja kapłana nie ma znaczenia. Dzieła sakramentalne odbywają się niezależnie od tego, czy kapłan jest porządny, czy nie. W końcu działa sam Chrystus, więc nie ma znaczenia czyje fizyczne ręce są w danej chwili dłońmi Jezusa. Sakrament jest skuteczny, nawet w przypadku takiego Pawła M., który moment wcześniej na tym samym ołtarzu dokonał gwałtu. Augustyn używał tu metafory światła, które przechodzi przez kapłana i nie doznaje uszczerbku, choćby ten kapłan był nie wiadomo jak splamiony.
Wymóg czystości dotyczy za to przyjmujących sakrament.

Wskazywałem Ci na pewien błąd w rozumieniu, by nie porównywać tego do ikony. Ikona wskazuje na Boga, dlatego sama w sobie jest jakby “święta”. Kapłan inaczej, on pełni rolę Boga, a nie że na niego wskazuje. Nie jest więc jak ikona na obraz i podobieństwo, tylko jest wykonawcą czynności samego Chrystusa. Subtelna, acz istotna różnica, która uniemożliwia wyciąganie wniosków, jak prezentujesz powyżej.

Wiesz Wojtek, dużo tu było mowy o fałszywej mistyce, to może trzeba odwagi żeby zadać pytanie o fałszywą teologię?

O naturze światła zdaje się wiadomo już więcej niż za czasów Augustyna, ale obraz spektralny zależy zdaje się nie tylko od źródła światła, ale też od “czystości” pryzmatu przez który przechodzi. Nawet jeśli ma być to widmo emisyjne pochodzące od jednego pierwiastka, to zdaje się, że pryzmat ma tu coś do rzeczy. Ani scholastyka, ani fizyka.

A może nie odpowiadaj, tylko daj szanse żeby JohnTWaterhouse włączył się do tej dyskusji. Skoro on wie, że praca z fizyki dr Stopy jest cytowana w Annales Henri Poincare, to o naturze światła nam tu ciekawiej napisze. Ale pewno on nie wie gdzie do diabła jest dostępna praca o.Stopy z filozofii. Może Ty wiesz skoro jesteś teologiem?

Gdyby uznać to za “fałszywą teologię”, to katolicyzm byłby fałszywy. Odrzucając tę koncepcję trzeba by było przyznać rację donatystom, albo wyrzucić dogmaty o sakramentach do kosza i przyjąć prorestanckie sola gratia.

Chyba Pan JohnTWaterhouse nie odpowie na temat korpuskularno-falowej natury światła, bo poczuł się urażony, moim zbyt swawolnym sposobem żartowania

“Och Johnny to ja nie wiem, nie ma takiego numeru…, nie ma takiego…, nie ma…, nie…”

za który najmocniej chciałam przeprosić. Może nie będę deklarować, że to się nigdy więcej nie powtórzy.

Nie wierzę, w to co czytam i to co ksiądz napisał. To jest jakieś szaleństwo, bo na usta cisną się bardziej dosadne słowa. To taka jest misja kościoła żeby molestować dzieci, czynić im krzywdę i urządzić piekło na ziemi tylko po to, by po zakończeniu żywota jako ofiar otrzymały w nagrodę niebo? Sprawcę należało ukarać, wyrzucić ze stanu duchownego i możecie się wtedy wzajemnie nawracać. Słusznie Damian pyta i ja często się nad tym zastanawiam co z ofiarami i ich rodzinami, którzy odeszli od kościoła dokonując apostazji lub są w kościele ale np nie przystępują do sakramentów. Wydaje mi się, że Bóg w swojej rachubie przyjmie do nieba nawet taką ofiarę apostatę, której powodem odejścia było zło otrzymane ze strony przedstawiciela hierarchii kościelnej. Wy w swoim gronie zapewne twierdzicie, że można wyspowiadac księdza pedofila, otrzyma rozgrzeszenie, może odpust zupełny i droga do nieba otwarta. Obyście się nie przeliczyli. A może warunkiem takiej spowiedzi powinno być pod rygorem ekskomuniki z mocy prawa zgłoszenie się księdza pedofila do organów ścigania by odpowiedział za czyn. Nie jestem ani teologiem ani znawcą prawa kanonicznego ale myślę że nawet to by nie skutkowało

x Ireneusz pisz, że Kosciol oskarzany o pedofilię, powinien spełniac swoją najglebsza misję tj. zajac sie nawroceniem sprawcy. Oskarzonym jest Kosciol, jako instytucja funkcjonujaca w panstwie.

Z uzasadnienia wyroku sądu: “To nie oskarżony ma decydować, co jest boskie i co podoba się Bogu, oskarżony ma przestrzegać praw do przestrzegania porządku” – sędzia Małgorzata Drewin w sprawie dotyczącej tez ataków na budynek kościola, cytat za dzisiejsza Gazeta Stoleczna.

Jaka jest wiarygodnosć Kosciola, ktory w wyroku sadu slyszy, ze nie przestrzega
praw współzycia spolecznego, a mowi o misji spotkania z Bogiem w wiecznosci?

Przesladowanie? A oskarzenia, ze dzieci byly molestowane w Kosciele to tez przesladowanie?

x Ireneuszu, jakis komentarz do poniższego?
>On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.

Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie».<

Każdy tu mówi o prawdzie… Szczególnie Kosciól Katolicki w Polsce ciągle podkreśla wartość prawdy i ciągle tym pojecięm żongluje, jednocześnie ukrywając, zamykając archiwa (tak jak to ma miejsce w kurii krakowskiej. Chcecie prawdy??? Naprawdę? Dopuście wiec historyków i dziennikarzy śledczych różnych politycznych opcji (od prawej do lewej) i pozwólcie im tę prawdę upublicznić. Jeśli nie macie nic do ukrycia (Kościół) pozwólcie im pracować. Wtedy jeśli prawda wyjdzie korzystna dla Kościoła, ogłosicie ją w uroczyście. Domysły, podejrzliwość zniknie i imie JPII zostanie oczyszczone. Zrobicie to? Macie odwagę? Hierarchowie kościelni macie odwagę??? Macie? Nie sądzę… Czyli wiele brudu ukrywacie.

Ktoś kto ma pierwsze dary Ducha Świętego rozumie całą złożoność sytuacji Kościoła i Jana Pawła II. W Kościele nie sądzimy ludzi po ludzku lecz po Bożemu, a to jest po ludzku niezrozumiałe.